Wprowadzam tony osobiste, by pokazać, przez pryzmat prywatnego życia, jak biegły dzieje narodu. W poprzednim felietonie wspominałem powrót ojca z wojny. W tym chcę pokazać, jak zareagowała matka, kiedy zobaczyła zmienionego męża. Wielokrotnie wracała do tej sceny z ojcem na progu, więc obraz mi się dobrze utrwalił w pamięci. Dzisiaj to już dokument epoki. Opowiadała o tym, jak ukraińskie bandy napadły w połowie września na Sławentyn, Szumlany i Boków w woj. tarnopolskim i mordowały Polaków. Kuliłem się ze strachu pod ciężarem tych opowieści i właziłem pod łóżko, między pajęczyny, bo takie koszmarne i pełne bólu one były. I bardzo się bałem. Ale opowieści do mnie wciąż docierały, wracały i krążyły nade mną jak stado sępów. Nie mogłem od nich uciec, nie mogłem się oderwać ani nigdzie skryć. Byłem też jakby w ich środku, jakbym także od wnętrza widział to wszystko, te potwory z siekierami na ramionach, te widma z zakrwawionymi rękami, te mroczne zjawy, które nachylały się nade mną i chciały mnie pożreć.