„Policja, gaz, armatki wodne, pałki, psy, bicie”… – tak zaczynał się 11 listopada
mój wpis na FB, a potem kontynuowałem: „Nie zdążyłem na początek Marszu Niepodległości we Wrocławiu. Autobusy zmieniły trasy. Zanim dojechałem, Marsz ruszył. Ale nie na długo. Kiedy wysiadałem z autobusu, zobaczyłem dziesiątki ludzi z flagami, którzy wracali z Marszu i byli oburzeni, gniewni, wściekli. Pytałem, co się stało. – SUTRYK ROZWIĄZAŁ MARSZ – mówili. Sutryk to prezydent Wrocławia.
– Policja rzuciła się na demonstrantów jak dzikie zwierzęta – skarżył się mężczyzna. – Panie, to gorzej niż stan wojenny – mówiła młoda kobieta. – Gaz, polewanie zimną wodą, bicie pałami – niemal płakała. – Całe szczęście, że dzieci zostawiłam w domu. – Dopytywałem innych. – Przeklęte lewaki! – burczeli mężczyźni. – I w tym momencie rozległy się straszne ryki policyjnych wozów. Nadjeżdżały ze wszystkich stron, jakby się miasto waliło. Na foto uchwyciłem jedną z kolumn. Wyglądało to okropnie. Istotnie, jak w stanie wojennym. Pierwszy komunikat medialny brzmiał następująco: Marsz Niepodległości 2019 we Wrocławiu rozwiązany. Powodem mowa nienawiści (…). Policja próbuje go zastopować. W stronę policji poleciały race. Wrocław, zamiast radować się, cieszyć ze święta niepodległości, przeżył ciężkie chwile grozy (…). Jeśli ktoś był świadkiem, proszę o komentarze”.