Przygotowując do druku książkę „Życie wśród pisarzy, agentów i intryg” zgromadziłem w IPN stosy dokumentów, w których donosiciele opisywali bezpiece, co się ze mną niemal przez dwadzieścia lat działo. A działo się dużo. Mogli więc buszować w moim życiu jak w zbożu. Naturalnie wtedy – w tym czasie, kiedy z powodów politycznych zostałem wywalony z roboty, a także potem, kiedy wstąpiłem do „Solidarności”, w okresie stanu wojennego, kontaktów z Kornelem Morawieckim i działalności w podziemnej „Solidarności Walczącej” – wtedy właśnie pojęcia jeszcze nie miałem, jakie to zbierają się nade mną ciemne chmury i jak wielu konfidentów, a wśród nich także i moich, jak wtedy sądziłem, przyjaciół, na mnie donosi. Ale agenci, donosiciele – czyli, jak to się mówi, zwykli kapusie – to stado sprzedawczyków, którzy niemal zawodowo szkodzili wskazanym przez władze lub wybranym przez siebie osobom. W większości przypadków brali za to niemałą kasę. To jakby kasta uprzywilejowanych zdrajców. Szkodzili strasznie: kaleczyli, niszczyli zawodowe kariery, doprowadzali poranionych moralnie ludzi do samobójstw. Można powiedzieć: świnili w sposób ekspercki.