Pojawiła się taka metafora w komentarzach politycznych Ukrainy. Pogardzany i lekceważony także przez polskich znawców przedmiotu komik został prezydentem kraju. Poroszenko padł w niesławie. W chwili, gdy piszę ten felieton, a dochodzi prawie północ 21 kwietnia 2019 r., przewaga Zelenskiego nad Poroszenką jest ogromna: 73:25. Nic wielkiego się już nie zdarzy. Zwyciężyła kolejna grupa bogaczy wywodzących się z żydowskich klanów. Tym razem powiązana z Ihorem Kołomojskim, który formalnie był w sporze z dotychczasowym prezydentem i nawet opuścił Ukrainę, ukrywając się w Izraelu albo na Cyprze. Ale teraz w aurze bohatera, z biciem tarabanów wraca do Kijowa i będzie rozdawać karty, jako że jest kapitalistycznym nadzorcą Zelenskiego. To znaczy, że zawiązał się na szczytach władzy nowy układ oligarchiczny. Zapewne powiązany z poprzednim, bo na Ukrainie wszystko jest powiązane z oligarchią. Także skład zaplecza politycznego nowego prezydenta. Wielu jego ludzi wcześniej wspierało Poroszenkę. Tak to jest na Ukrainie. Lud niewiele ma do powiedzenia i idzie na pasku możnych. Do wyborów trwały nieustanne przepychanki, połajanki, podejrzenia, a nawet groźby zamachu i unieważnienia głosów oddanych na aktora. Poroszenko wył z wściekłości i z uśmiechniętą zresztą maską grzmiał na cały kraj, że jeśli nie wygra, nad Kijowem zawiśnie katastrofa narodowa, ponieważ bez niego Ukraina zawali się całkowicie. Nie dodawał tylko, że to właśnie przez niego już wcześniej popadła w ruinę