Swego czasu głośna stała się dyplomacja pingpongowa. Pamiętacie? Na wszelki wypadek przypomnę. Układ sił po II wojnie światowej radykalnie się zmienił. Nie tylko Europa się zmieniła, ale i Azja, Afryka. Na mapie pojawiło się w 1949 r. nowe, wielkie państwo komunistyczne – Chińska Republika Ludowa, nieuznawane przez wiele lat przez Stany Zjednoczone. Czas jednak mijał i dłużej nie można już było nie zauważać wciąż rosnącego w siłę giganta. Powoli Amerykanie dojrzewali do nawiązania z Chinami stosunków dyplomatycznych, ale jak wiadomo w polityce nic nagle się nie dzieje, przygotowania do tego kroku trwały jakby w utajeniu, aż nadeszła pora, by wyciągnąć rękę. I nadarzyła się okazja. W 1971 r. odbywały się w Japonii, w mieście Nagoya, mistrzostwa świata w tenisie stołowym. Media obiegła wtedy wiadomość, jak to pewien Chińczyk wręcza pewnemu Amerykaninowi jakiś upominek, a Amerykanin mu się odwzajemnia. Niby mały, nic nieznaczący gest został uznany za wielki przełom między oboma państwami, ponieważ wkrótce potem amerykańscy sportowcy zostali zaproszeni do Chin, by zmierzyć się z ich chińskimi kolegami. To była jakby wiosna w przełamywaniu niechęci między dwoma wielkimi krajami. Ten właśnie sposób komunikacji sportowej nazwano dyplomacją pingpongową, co oznaczało, jak wtedy pisała prasa, „podejmowanie wstępnych kroków, niekiedy odległych od meritum sprawy, do nawiązania lub wznowienia stosunków dyplomatycznych między państwami”.