Kończąc obiecany wątek, dodam, że 28 lutego br. odbyły się uroczystości związane z 77. rocznicą upamiętnienia ofiar ukraińskiej ludobójczej zbrodni w Hucie Pieniackiej. Przybyły rodziny pomordowanych, a także przedstawiciele władz IPN-u z jego wiceprezesem, prof. Krzysztofem Szwagrzykiem na czele. Niestety, znowu doszło do skandalicznego naruszenia spokoju, bowiem w trakcie odczytywania listu od prezydenta Polski grupy ukraińskich gapiów wznosiły obraźliwe okrzyki i zakłócały przebieg ceremonii. Na zdjęciach z uroczystości widać grupki ludzi z ukraińskimi flagami. Zabrakło za to polskich flag. Ukraińskie prowokacje nie ustają. Przypomnijmy, że po tej wsi zostało tylko puste pole, a mieszkańców wymordowano w pień, spalono w stodołach. Dzisiaj mordercy z Huty Pieniackiej są czczeni na Ukrainie. Trzeba więc przypominać kogo Ukraińcy czczą i jak zbrodnia wypacza umysły naszych sąsiadów. Opiszmy dokładniej przebieg tego straszliwego mordu widzianego oczami świadków. W poprzednich felietonach opowiadałem, jak doszło do masakry. Tutaj chcę pokazać, jak byli traktowani mieszkańcy wsi. W dniu napadu uciekają, kryją się, są przerażeni, zagubieni, bezradni. Opowieść Danieli M. pokazuje narastanie grozy. Już słychać głosy napastników: „Dom został okrążony i po chwili nastąpił gwałtowny brzęk wybijanych szyb w oknach, a przez ich otwory zobaczyliśmy skierowane na nas lufy karabinów i osadzone na nich bagnety, i usłyszeliśmy głosy wzywające do wyjścia z mieszkania (…). W pośpiechu zdążyłam naciągnąć buty na nogi (…) i z matką oraz 5-letnim bratem wyszliśmy na zewnątrz. Rankiem tego dnia temperatura powietrza wynosiła około minus 25°C”. Józefowi J. udało się uciec poza wieś. Najpierw widział zmotoryzowane siły niemieckie i uzbrojonych Ukraińców. „Z Niemcami – zeznaje – wpadli do wioski też uzbrojeni Ukraińcy. Byli to Ukraińcy ubrani po cywilnemu z różnych pobliskich miejscowości (…). Ludzie uciekali (…). Ja znalazłem się za wioską, na pagórku ukryłem się w wąwozie w śniegu (…). Z przerażeniem obserwowałem”.