Warto przywołać w tym miejscu ważne słowa Romana Dmowskiego: „Wielki naród (…) musi nosić wysoko sztandar swej wiary. Musi go nosić tym wyżej w chwilach, w których władze jego państwa nie noszą go dość wysoko, i musi go dzierżyć tym mocniej, im wyraźniejsze są dążności do wytrącenia mu go z ręki”.
Szkoła to problem. Nieustający problem. Ostatnio rozmawiałem z nauczycielami o utajonym nurcie życia szkolnego. O młodzieżowych obyczajach, sekretnych zabawach, wstydliwych wątkach. O życiu seksualnym uczniów. Nie tych, co skończyli 18 lat, ale tych, co mają 12, 13 i 14 lat i zaczynają swoje życie intymne. Tak, tak, kochani rodzice. Może o tym nie wiecie, ale coraz częściej poznajemy takie przypadki. Nie poza szkołą, ale właśnie w szkole. W toalecie, w szatni, w sali gimnastycznej czy nawet w pracowni. Mnóstwo informacji na ten temat pojawia się w Internecie. Kto, gdzie, kiedy, jak, z kim. Uczeń z uczniem, uczeń z uczennicą, a nawet uczeń z nauczycielką. Wystarczy kliknąć na Google „seks w szkole”, a wyskoczą setki informacji, relacji, uwag, zwierzeń. Zapewne część z nich to zmyślenia, młodzieńcze fantazje, ale duża część to obrazy rzeczywistości. Jednak te obrazy rzeczywistości nie są najważniejsze, choć są ważne i bardzo ważne. Bo „seks w szkole” jest zjawiskiem pochodnym, zależnym od czegoś innego. Od czego? Od procesu wychowawczego, którym od urodzenia objęte jest dziecko.