„Pisze pan o najważniejszych problemach Polski i świata – powiada mi w liście p. Leopold J. Gniazdek z Łodzi – ale kompletnie zaniedbał pan bohaterskie postaci z Kresów. Dlaczego nie opowiada pan o konkretnych ludziach, o tych, którzy przeszli drogę przez mękę, a nadal mają siłę, by żyć i coś robić dla pożytku publicznego. Przecież przez ludzi może pan więcej przekazać niż przez sytuacje”. List jest długi, a autor mnie karci, że zapominam o rzeczywistych bohaterach kresowych zmagań z pamięcią. Zapewne przesadza w tym ataku, ponieważ już prezentowałem w tym miejscu ludzi ziem kresowych, ale niewątpliwie ma rację, kiedy żąda, by pokazywać realne nazwiska, odsłaniać ludzkie historie, prezentować świadków tragicznych wydarzeń, którzy jeszcze żyją i wciąż aktywnie działają. A jest ich coraz mniej, ponieważ moje pokolenie wykrusza się. Dzisiaj chciałbym opowiedzieć o kobiecie, której cała rodzina została na Wołyniu przez bandy ukraińskie wymordowana, a ona sama, jako malutka dziewczynka, cudem ocalała. Wspaniała postać, jedna z najbardziej ofiarnych i oddanych kresowych kobiet, poświęcająca swój czas ofiarom ludobójstwa. Pamięta o nich, opowiada, stawia krzyże nad dołami śmierci, działa w najbardziej aktywnym stowarzyszeniu, które utrwala pamięć o tamtych straszliwych mordach. Znam ją od lat. Rozmawialiśmy ze sobą wielokrotnie i myślimy podobnie. Podziwiam jej niezłomny charakter, odwagę i siłę moralną. Jak się nazywa? Właśnie, jak? Sama dokładnie nie wie. Dotknęła ją jedna z najokropniejszych tragedii, jakie mogą spotkać człowieka. Na jej oczach umierała cała wieś, a ona, przykryta martwym ciałem matki, jeszcze żyła. Oto, co sama opowiada o sobie w wywiadzie z Nadią Senkowską z PAP:
„Mieszkaliśmy w wojskowej kolonii osadniczej Funduma. Obok była również wieś o tej samej nazwie, która już nie istnieje. W sumie wymordowano tam 260 osób. Do naszego domu Ukraińcy przyszli nocą. Moi rodzice i brat nie zginęli od siekiery, wideł ani innych narzędzi zbrodni, tylko po prostu zostali zastrzeleni. Niewiele z tego pamiętam. Kiedy padły strzały, mama – upadając – musiała pociągnąć mnie za sobą. Nie mam pojęcia, co się stało, ale na pewno straciłam przytomność. Nie wiem też, ile to trwało. Obudziłam się dopiero, kiedy zaczęło palić się na mnie ubranie. Wyczołgałam się spod mamy, cała we krwi. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, że moi rodzice i brat nie żyją. Pamiętam, że mama miała otwarte oczy, więc zaczęłam ją szarpać, ale nie chciała wstać i pójść ze mną. Pobiegłam do poidła dla zwierząt, żeby ugasić ubranie, a potem – z płaczem – do domu obok, żeby sąsiedzi pomogli mi pobudzić rodziców. Ale tam zatrzymał mnie jakiś człowiek, zamknął w komórce i kazał siedzieć cicho. Ale jak ja mogłam siedzieć cicho? Siedziałam i płakałam. Najprawdopodobniej zasnęłam, nie wiem ile czasu tam spędziłam”.
Dalej pani Janina, bo tak ma na imię, opowiada o tym mężczyźnie, który ją zamknął w komórce. Okazuje się, że to był Ukrainiec. Jeden z tych dobrych Ukraińców, którzy ratowali Polaków, a dzisiaj boją się do tego przyznać, bo na Ukrainie trwa kult morderców i tacy jak on nie mają łatwego życia. Pani Janina kontynuuje: „miał żonę Polkę i chyba dwie córki (…) Na Wołyniu – oprócz banderowców – mordowali także »siekiernicy«. Tak nazywaliśmy sąsiadów, którzy w ciągu dnia potrafili przyjść do Polaków i zjeść z nimi wspólny obiad, a w nocy mordować. Gdyby ten, do którego przyszłam prosić o pomoc, był »siekiernikiem«, to żywcem wrzuciłby mnie do ognia. Ale to był dobry człowiek (…) Po wielu latach, kiedy przyjechałam na Wołyń, poszłam do jego domu, bo stoi tam do dzisiaj (…) Zapukałam do drzwi i otworzyła mi – jak się okazało – wnuczka tego człowieka. Powiedziała wtedy, że jej matka opowiadała o tym, że z mojego domu ocalała tylko jedna mała dziewczynka, która miała trzy, może trzy i pół roku. Dlatego istnieją dwie wersje mojej daty urodzenia; nazwiska też zresztą nie jestem pewna. Jedyne, co znam, to swoje imię”.
Właśnie, pani Janina zna tylko swoje prawdziwe imię. Ale daty urodzenia nie zna i nazwiska rodowego też. Nie pamięta, jak się nazywa. Była za mała, by zapamiętać, a nikogo z rodziny już nie było, by poświadczył. Mówi tak w tym wywiadzie: „Posiadam akt urodzenia wyrobiony przez sąd grodzki w Zamościu, który wskazuje, że urodziłam się w 1935 r. Czyli w czasie rzezi nie mogłam mieć trzech lat, ale myślę, że miałam mniej niż osiem, bo pamiętałabym więcej z życia na Wołyniu. Akt wyrabiał mi kolega ojca, który chyba nie za dobrze znał członków naszej rodziny. Moje życie jest pełne niewiadomych”.
Pani Janina nie pamięta, jak długo ukrywała się u tego dobrego Ukraińca. Pamięta tylko, że pojawił się jakiś człowiek, który ją zabrał do Włodzimierza. „Szliśmy nocą – kontynuuje – i trzeba było chować się, gdy usłyszało się głosy. Ten człowiek zaprowadził mnie do rodziny, z którą później wywieźli mnie do Niemiec, ale potem nigdy się do mnie nie odezwał. Z akt sądowych wynika, że był to kolega mojego ojca (…). Jako sierota po wojnie przebywałam w obozie przejściowym w Niemczech. W 1948 r. rodzina, u której przebywałam przez ten cały okres od 1943 r., przywiozła mnie do Polski. Trafiłam do domu dziecka w Zamościu, prowadzonego przez Polski Komitet Opieki Społecznej. Tu były dzieci z Wołynia, z Powstania Warszawskiego, z miejscowości Sochy, która została spacyfikowana przez Niemców. Same sieroty. Warunki były takie jak po wojnie. Nic nie było – ani w co się ubrać, ani co zjeść. Ale ja byłam szczęśliwa, bo znalazłam się wśród dzieci takich jak ja, wśród wspaniałych wychowawców. To były zwykłe kobiety – pogłaskały, przytuliły. Dopiero wtedy poczuło się coś, co można nazwać może miłością…? Nie wiem. Bo jako takiej miłości ja nie zaznałam. Kto miał mi ją dać?”1.
Pani Janina obecnie nazywa się po mężu Kalinowska. Janina Kalinowska. Wspaniała, wrażliwa, wierna zasadom i wielka postać polskich Kresów. Po tak dramatycznym dzieciństwie wciąż walczy o prawdę. Jest przewodniczącą Stowarzyszenia Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu. Stowarzyszenie to gromadzi dokumenty, upamiętnia czasy wojenne, odsłania ukraińskie zbrodnie, pokazuje, jak w akcie ludobójstwa mordowani byli Polacy. Prezentowała mi okazałą, piękną Zamojską Rotundę, czyli miejsce kaźni ludności tej ziemi. Stowarzyszenie dba o kryptę, która dokumentuje pamięć Polaków wyrżniętych na Wołyniu. Duże wrażenie robią tablice powieszone na ścianach dawnych cel z wypisanymi nazwiskami tysięcy ofiar ukraińskich zbrodni. W krypcie znajduje się specjalna urna z garściami ziemi z miejsc męczeństwa i ludobójczej zbrodni Ukraińskiej Powstańczej Armii i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Widać też w gablotach ekspozycje fotografii z ekshumacji w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. We współpracy z Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, dzięki inicjatywie pani Janiny, jej stowarzyszenie postawiło kilkadziesiąt krzyży w miejscach kaźni i mordów, np. w Aleksandrówce, Biskupicach Górnych, Fundumie, Bodiaczowie, Dominopolu, Głęboczycach i w innych wsiach, siołach i przysiółkach. Stowarzyszenie dba także o polskie cmentarze na Wołyniu, w miarę możliwości ratuje lub restauruje groby żołnierzy Wojska Polskiego. Pani Janina zadbała też wraz ze wspomagającymi ją członkami lokalnego ugrupowania o przygotowywanie corocznych mszy żałobnych, po których dawni mieszkańcy Wołynia spotykają się z zamościanami i gośćmi przybyłymi na uroczystości z całego kraju. Organizuje również spotkania i debaty publiczne poświęcone problematyce kresowej, a przede wszystkim tragicznym wydarzeniom na Kresach. Sam brałem udział w takiej debacie i byłem pod wrażeniem sprawnej organizacji, ogromnego zainteresowania mieszkańców miasta i okolicy, żywej dyskusji i niekończących się pytań. Nie brakuje też w sposób atrakcyjny przygotowywanych wystaw poświęconych zagładzie polskiej ludności na Wołyniu. Można tę listę aktywności pani Janiny i jej środowiska ciągnąć jeszcze długo. Kiedy kilka dni temu z nią rozmawiałem, wyczułem, że martwi się o dalsze losy takich stowarzyszeń jak jej, troszczy się o nowe pokolenia rodaków, które nie przejawiają takiej aktywności jak starsze, a przede wszystkim woła głośno: Władzo, rządzie, parlamencie, prezydencie, ocknijcie się, zadbajcie o pamięć narodową, weźcie odpowiedzialność za rozwój faszyzacji na Ukrainie, bo wasze milczenie tylko rozzuchwala morderców i ich potomków w tym kraju. Wciąż nie możemy pochować godnie naszych braci i sióstr, którzy leżą w dołach śmierci bez krzyży. Bo Ukraina nie pozwala. Oby ten apel był wysłuchany.
www.srokowski.art.pl
- N. Senkowska, https://dzieje.pl/aktualnosci/j-kalinowska-boje-sie-ze-moje-wnuki-nie-beda-mogly-mowic-prawdy-o-wolyniu.