Już miałem zamiar odłożyć publicystykę pandemiczną do następnej jesiennej fali infekcji koronawirusowych, gdy przeczytałem bulwersującą wypowiedź w Onecie Jakuba Kraszewskiego, dyrektora Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku.
– Powinniśmy iść w kierunku krajów, które wprowadzają restrykcje. Na zasadzie, że nie musisz się szczepić, bo szczepienia nie są obowiązkowe. Ale nie korzystasz z publicznych środków transportu, nie chodzisz do kin, do teatru. Lista wykluczeń jest tak szeroka, że każdy w trzecim tygodniu mówi: „mam dosyć, idę się zaszczepić”.
Trudno jest mi powstrzymać się od dosadnego określenia autora powyższej wypowiedzi: cyniczny cwaniaczek z mentalnością totalitarną, który podpowiada zarządzającym paniką pandemiczną jak wymusić „dobrowolność” szczepień na poziomie 90-95 proc., bo taki według niego jest konieczny poziom „wyszczepienia”.
Zdumienie pomieszane z rozbawieniem wywołał jednak dopiero zarzut wysunięty wobec tych, którzy nie mają zamiaru się szczepić.
– „Należy jasno powiedzieć, że przez tych, którzy się nie zaszczepią, my chodzimy w maskach i są obostrzenia”. A wobec pojawiających się zarzutów o dyskryminując podejście do niezaszczepionych, odpowiedział: