Niedźwiedź Wojtek – najsłynniejszy żołnierz Armii Andersa

W najnowszym wydaniu:

WG-45-2024 - Okładka

Niedźwiedź Wojtek – najsłynniejszy żołnierz Armii Andersa

Przez lata w Polsce Wojtek był zapomniany. Zamiast niego Polacy mieli podziwiać zmyślonego psa Szarika, który jeździł zmyślonym czołgiem w nakręconym w latach 1966-1970 serialu o polsko-radzieckim braterstwie broni. Pamięć o Wojtku trwała wśród kombatantów oraz ludności cywilnej w Szkocji. W Polsce ożyła dopiero w ostatnich latach.

Na przełomie lat 50. i 60. w ogrodzie zoologicznym w szkockim Edynburgu mieszkał pewien niedźwiedź brunatny. Zdaniem wielu osób, które go wówczas widziały, wyróżniał się spośród innych zwierząt. Siadywał na kupie kamieni na swoim wybiegu i machał potężną łapą do dorosłych i dzieci. Ale pomimo że był kontaktowym zwierzęciem, wydawał się bardzo smutny. Wyraźnie ożywiał się tylko, gdy słyszał „szeleszczący” w uszach rdzennych Szkotów język polski. Uwielbiał go i żywo reagował na niezrozumiałe dla większości gości ogrodu słowa. Dlaczego? Ponieważ był… polskim żołnierzem. Oto historia najbardziej niezwykłego niedźwiedzia XX wieku ‒ niedźwiedzia Wojtka.

Szeregowy Wojtek Miś
Wojtek przyszedł na świat w jaskiniach Iranu, gdzieś niedaleko gór Zgros, kryjących ruiny starożytnej stolicy Persów, prawdopodobnie w początkach 1942 r. Szybko został sam. Pierwszy kontakt z człowiekiem na pewno nie był dla niego dobry i może wiódłby bardzo smutne życie, gdyby nie Polacy ewakuowani właśnie wtedy z ZSRR do Iranu i dalej do Palestyny, gdzie formował się 2 Korpus Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.
8 kwietnia 1942 r. polscy żołnierze udający się wraz z uchodźcami cywilnymi z Pahlevi w Iranie do Palestyny, spotkali perskiego chłopca niosącego małego niedźwiadka brunatnego. Młody Pers sprzedał niedźwiadka ludziom mówiącym w kompletnie niezrozumiałym dla niego języku. Na temat tego, kto wpadł na pomysł przygarnięcia niedźwiedziej sierotki, wersje są dwie.
Jedna głosi, że miś zachwycił 18-letnią Irenę (Inkę) Bokiewicz. Żeby sprawić młodej damie przyjemność, towarzyszący jej por. Anatol Tarnowiecki kupił zwierzaka. Kolejne trzy miesiące maluch spędził pod opieką młodej właścicielki w obozie dla uchodźców niedaleko Teheranu, po czym z racji kompletnego lekceważenia jakiejkolwiek dyscypliny Irena z koleżankami uradziły, że misia dadzą w prezencie dowódcy 5 dywizji gen. Borucie-Spiechowiczowi, który wówczas stacjonował w Teheranie i był znany z miłości do zwierząt. Generał zwierzęta lubił, ale miś nazbyt lubił swawolić, czego skutki odczuło zwłaszcza żołnierskie kasyno. Generał uznał więc, że młodemu przyda się trochę dyscypliny, ale takiej, żeby mu się krzywda nie stała. I tak oto mały miś w sierpniu 1942 r. trafił do 2. Kompanii Transportowej,  przemianowanej później  na 22. Kompanię Zaopatrywania Artylerii.
Wersja druga, na zakup misia zrzucili się sami żołnierze, którzy po sfinalizowaniu transakcji sami nie wiedzieli za bardzo, co ze swoim „nabytkiem” uczynić.
Miś został zakupiony za tabliczkę czekolady, puszkę konserw i szwajcarski nóż oficerski. Tak czy inaczej niedźwiadek trafił do 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii w 2 Korpusie Polskim. Żołnierze opiekę nad niesfornym misiem powierzyli najstarszemu w swoim gronie 46-letniemu Piotrowi Prendysowi. Zgodnie ze zwyczajem, panującym w wojskach Jego Królewskiej Mości króla Jerzego VI, każde zwierzę, będące w posiadaniu, armii musiało mieć dokument tożsamości i pozostawać  na stanie ewidencji pododdziału. Ponieważ polskie jednostki powstały przy brytyjskich, zasada ta dotyczyła także Wojtka. Został więc wciągnięty do ewidencji kompanii jako szeregowy Wojtek Miś. Nowemu rekrutowi przysługiwał mundur, hełm, menażka, płaszcz przeciwdeszczowy oraz kalosze, ale szeregowy Miś wykazał się niesubordynacją, okazując całkowity brak zainteresowania tym przydziałem. Od razu rozwiązano też kwestię żołdu szeregowca, którą po prostu przeliczono na zwiększoną rację żywnościową oraz słodycze w rodzaju dżemu, marmolady, owoców czy miodu.
Początkowo jednak żołnierze karmili młodego rekruta zmieszanym z wodą skondensowanym mlekiem, podawanym z butelki po wódce i skręconego ze szmat smoczka. Podobno z tego powodu Wojtkowi na zawsze pozostało upodobanie do napojów z takiej właśnie butelki. Karmiony skondensowanym mlekiem, a później także marmoladą, chlebem, miodem i wszystkim, co zdołał wyprosić u żołnierzy, rósł jak na drożdżach i zanim dotarł razem z opiekunami do Palestyny, nauczył się dwóch swoich ulubionych zabaw ‒ gry w berka i zapasów.

Jak Wojtek żołnierki podrywał i szpiega schwytał
Żołnierze szybko przekonali się, że ich „dziecko” to urwis, który ma w sobie niesamowitą ciekawość świata i że muszą nauczyć go czegoś więcej niż zapasów, a do tego muszą opanować jego żądzę przygód. Trzeba więc było nauczyć Wojtka nie tylko wchodzenia na palmy, ale i bezpiecznego z nich schodzenia oraz wojskowego regulaminu. W namiotach w Gederze na skraju pustyni Negev w Palestynie, gdzie stacjonowała kompania Wojtka, było bardziej niż gorąco i Wojtek męczył się w tamtejszym klimacie do tego stopnia, że podjął nawet próbę ucieczki do domu. Żołnierze dopadli go kilka kilometrów od obozu. Zakosztowawszy wolności, Wojtek wałęsał się po całym obozie, odwiedzając nie tylko namioty swojej kompanii, ale i dużego obozu aliantów, który był przez nią zaopatrywany. W ten sposób trafił pewnego dnia do obozu kobiecego, w którym stacjonowały Pestki, czyli członkinie Pomocniczej Służby Kobiet przy 2. Korpusie, gdzie jego zainteresowanie wzbudziła susząca się na słońcu damska bielizna. Zaintrygowany Wojtek… ukradł całe pranie i umknął z nim do „domu”. Właścicielki prania, przestraszone gabarytami złodzieja, były wściekłe, chociaż żołnierze natychmiast zwrócili im intymną garderobę. Po pierwsze –nabycie bielizny damskiej nie było w tamtych warunkach prostą sprawą, a po drugie – jakoś tak głupio… Koledzy Wojtka postanowili więc obrażone panie udobruchać, a przy okazji bliżej poznać. Kwiatków nie mieli, ale mieli misia. I to żywego. Wybrali się więc ze sprawcą całego zamieszania do kobiecego obozu. Odpowiednio „pouczony” Wojtek padł przed żołnierkami „na twarz” i zakrywając łapani oczy, kwilił żałośnie. Żadna kobieta nie mogła pozostać nieczuła na takie przeprosiny. A że koledzy Wojtka byli przystojni i mili, to za sprawą jednej kradzieży narodziła się przyjaźń.
Przyszło Boże Narodzenie 1942 r. Podczas tradycyjnej polskiej wigilii Wojtek dostał mnóstwo jadalnych prezentów. Niestety, świętując, wypił nieco za dużo wina i wykazał się fantazją właściwą osobom, które przebrały miarę. Nad ranem postanowił kontynuować ucztę i włamał się do obozowego magazynu żywności, który kompletnie zdemolował. Za ten występek został skazany na spędzenie dnia na uwięzi. Na szczęście z uwagi na Boże Narodzenie niedźwiedzia objęła „amnestia” i odzyskał wolność szybciej, niż można było oczekiwać, biorąc pod uwagę skalę zniszczeń, których się dopuścił. Oczywiście żołnierze starali się kryć postępki misia, ale nie zawsze się to udawało. A poza tym oficerowie też mieli do niego słabość. Zwłaszcza że Wojtek rehabilitował się innymi wyczynami, np. w lipcu 1943 roku schwytał… arabskiego szpiega, który podkradł się do obozu. A było tak.
Wojtek od zawsze uwielbiał kąpiele. Jako dorosły niedźwiedź zażywał jej z żołnierzami ze swego oddziału. Szybko nauczył się, że aby polał się na niego ożywczy strumień wody, wystarczy pociągnąć za sznurek. Brał więc prysznic samodzielnie. A że nie znał pojęcia oszczędności, brał prysznic tak długo, aż wylał na siebie całą cysternę z takim trudem dowożonej wody. No i się doigrał ‒ barak prysznicowy zamknięto na kłódkę. Wojtek jednak cały czas kręcił się w jego pobliżu, mając nadzieję, że ktoś będzie zażywał kąpieli albo pozwoli na ten luksus jemu. Pewnego poranka zauważył, że barak jest otwarty. Błyskawicznie wszedł do środka, a w chwilę potem cały obóz zaalarmował przeraźliwy wrzask. Dobiegłszy do łaźni, w jej narożniku żołnierze zobaczyli nieznanego sobie Araba, osaczanego przez Wojtka. Przerażony przyznał się, że został wysłany z misją szpiegowską. Miał przeczekać do nocy, zlokalizować skład broni, przeprowadzić rozpoznanie, po którym obóz 22 Kompani miał zostać zaatakowany przez ukryty w jednej z pobliskich wiosek oddział Arabów. Zapewne postraszony konfrontacją z Wojtkiem, szpieg chętnie sypał nazwiskami, co pozwoliło na aresztowanie jego kompanów.

Tylko człowiek
Rzecz bardzo znamienna – Wojtek uwielbiał towarzystwo ludzi, natomiast zupełnie nie radził sobie w kontaktach z innymi zwierzętami. Wydaje się, że był wobec nich po prostu zbyt łagodny i nie umiał się bronić. Za to z żołnierzami mógł bawić się godzinami. Ulubioną rozrywką Wojtka był berek i zapasy. Rzecz jasna w obu „dyscyplinach” ludzie nie mieli z nim szans. Niedźwiedzie są nie tylko silniejsze, ale także szybciej biegają. Wojtka jednak bawiła sama rywalizacja i „mocowanie” się z żołnierzami. Niedźwiedź więc udawał, że człowiek go pokonuje, po czym przechodził do ataku i rozkładał rywala na łopatki, liżąc go po twarzy. Nie przeszkadzało mu nigdy, gdy np. pozując do zdjęć, żołnierze „robili mu uśmiech”, wkładając ręce do pyska. Na polecenie żołnierzy chętnie wykonywał różne sztuczki. Tak było gdy dostarczając transport leków do dziecięcego szpitala pod Bejrutem, żołnierze zabrali Wojtka, który popisywał się przed maluchami swoimi umiejętnościami. Ciekawe, czy zorientował się, że występował także przed samą Hanką Ordonówną, która pracowała wtedy w dziecięcym szpitalu.
Niestety, Wojtek wykazywał też zachowania nieodpowiednie do swego młodego wieku, chętnie raczył się piwem i nie gardził papierosami, które… zjadał. Pomimo że był już wielkim niedźwiedziem, wciąż chętnie sypiał z żołnierzami i teraz to on ogrzewał ich w chłodne noce na pustyni. Wojtek uwielbiał jazdę wojskowymi ciężarówkami. Mając prawie dwa metry „wzrostu” i ważąc 250 kg ledwie wciskał się do szoferki, więc czasem podróżował „na pace”, za każdym razem wzbudzając wielką sensację, gdziekolwiek by się nie pojawił. Szybko stał się legendą, więc korespondenci wojenni przyjeżdżali do obozu Polaków, dzięki czemu zachowały się zdjęcia, a nawet filmy z Wojtkiem. Co istotne, Wojtek nigdy nikogo nie zaatakował. Aż nadszedł luty 1944 r. Szeregowy Wojtek Miś wraz z pozostałymi żołnierzami wsiadł na polski statek pasażerski MS Batory i na jego pokładzie (jako największy pasażer w historii jednostki) dopłynął do Włoch. W początkach maja 1944 r. wraz z żołnierzami Andersa dotarł pod Monte Cassino.

Pod Monte Cassino
Służąc w kompanii zaopatrzeniowej, Wojtek oczywiście nie był na pierwszej linii, ale i tak początkowo tak bardzo bał się huku wybuchów, że odmawiał opuszczenia swojej kwatery, szukając opieki u ludzi i pragnąc ich towarzystwa bardziej niż kiedykolwiek. Po paru dniach jednak przyzwyczaił się i włażąc na drzewo obserwował dalekie wybuchy i ostrzał Monte Cassino. Wkrótce przyszedł czas na poważne działanie. Zadanie zaopatrzenia w pociski artylerzystów należało właśnie do 22. Kompanii. I nie było ani łatwe, ani bezpieczne.
‒ Amunicję do dział kaliber 140 mm na stanowiska artyleryjskie dowoziliśmy specjalnymi amerykańskimi samochodami FVD. Samochody były wysoko zawieszone, specjalnie przystosowane do przewożenia amunicji. Jeden zabierał 4 tony.  Tylko nasza kompania miała te pojazdy  na wyposażeniu. Droga była kręta, wyboista i ostrzeliwana. Na nasze szczęście Niemcy byli bardzo systematyczni. O określonej porze trwał ostrzał, później  dwugodzinna przerwa, i znowu ostrzał. Tylko w czasie tej przerwy mogliśmy dojeżdżać na stanowiska ogniowe – wspominał po latach prof. dr. hab. Wojciech Narębski, profesor geochemii i petrologii, który jako młody chłopak służył w 22 Kompanii Zaopatrzeniowej i walczył pod Monte Cassino.
I właśnie w tym pomagał Wojtek. Nie był oczywiście szkolony do pracy przy przenoszeniu 45-kilogramowych skrzyń z pociskami. Postępowania z ładunkami nauczył się poprzez obserwację żołnierzy. Rozkładał ramiona, w które żołnierze wkładali skrzynie z amunicją. Niedźwiedź przenosił je w pobliże stanowisk ogniowych, po czym wracał do ciężarówki po kolejną porcję ładunku. Żołnierze czasami zachęcali Wojtka do pomocy, dając w zamian przysmaki, bowiem niedźwiedź sam decydował o tym, kiedy i jak długo będzie pracował. Według niektórych informacji Wojtek zabrał się nawet za noszenie pojedynczych pocisków, ale wywołało to gigantyczną awanturę na szczeblu dowódczym i tej sztuczki zaniechano. Jak było, do dziś nie wiadomo. Istnieją bowiem zarówno relacje o tym, jak Wojtek donosił do stanowisk ogniowych pojedyncze pociski, jak i zaprzeczające temu.
‒ Wojtek nigdy nie nosił pojedynczych pocisków. Zdarzało się, że żołnierze podali mu skrzynkę z pociskami i pod ich kontrolą przeniósł ją kilka metrów. Był bardzo silny i takie ciężary nie robiły na nim wrażenia. Nie zabieraliśmy go w rejon bezpośrednich działań wojennych, choć do wystrzałów armatnich był przyzwyczajony – tłumaczył prof. Narębski.
Jedno jest pewne – szeregowy Wojtek Miś przenosił skrzynie z pociskami i nigdy żadnej nie upuścił. Pewne jest też, że podczas bitwy o Monte Cassino kompania Wojtka dostarczyła następujące ładunki dla wojsk polskich i brytyjskich: 17 300 ton amunicji, 1 200 ton paliwa i 1 100 ton żywności.
Od tamtej pory symbolem 22 Kompanii stał się niedźwiedź z pociskiem w łapach. Odznaka taka pojawiła się na samochodach wojskowych, proporczykach i mundurach żołnierzy. No i sława Wojtka urosła.

Nie było wolności
Koniec wojny zastał Wojtka we Włoszech. W maju 1945 r. żołnierze dostali krótkie urlopy. Swój „urlop” Wojciech Miś wraz z innymi kolegami z kompanii spędził nad Adriatykiem, oddając się swemu ulubionemu zajęciu – pływaniu w morzu. Podobno jego ulubioną sztuczką było podpływanie niepostrzeżenie do kąpiących się kobiet i nagłe wynurzanie z wody. Oczywiście robiło to piorunujące wrażenie, więc „na ratunek” przerażonym damom śpieszyli koledzy kaprala. Wojtka raczej nie dręczyła wtedy obawa o przyszłość – miał mnóstwo wody, wokół siebie ludzi, których towarzystwo tak lubił, smakołyki i był prawdziwą gwiazdą. Ale wszystko miało zmienić się na gorsze. We wrześniu 1946 r. 22 Kompania Zaopatrzeniowa wsiadła na statek płynący do Glasgow w Szkocji. Mieszkańcy przywitali ich życzliwie, ale władze brytyjskie nie zamierzały się nimi zajmować, uznawały już komunistyczny rząd zainstalowany w Polsce przez Stalina. Polacy nie dostali statusu weteranów, a najwybitniejsi polscy dowódcy musieli imać się prac fizycznych, by mieć za co żyć. W tym czasie nieudacznik Bernard Law Montgomery w randze marszałka zażywał niesłusznej sławy genialnego taktyka wojskowego. Przez rok Wojtek Miś już w stopniu kaprala mieszkał w specjalnie dla niego zbudowanej szopie w Winfield Park, gdzie stacjonowali Polacy. Ciekawski i łagodny niedźwiedź stał się ulubieńcem ludności, tolerującej (choć z niejakim trudem), że zjadał żywopłoty i wszystko, co mu pod łapę wpadło. Ale był tak uroczy, że darowano mu i te przewiny. Towarzystwo Polsko-Szkockie mianowało go nawet swoim członkiem, a miejscowe dzieci były szczęśliwe, mogąc pogłaskać niezwykłego sąsiada. To zrozumiałe, w końcu mało kto ma okazję przytulić się do niedźwiedzia i wyjść z tego bez szwanku. Jednak w 1947 r. jednostka została zdemobilizowana. Jej żołnierze musieli ułożyć sobie życie, a żadnego nie było stać na utrzymywanie towarzysza o apetycie Wojtka. Kapral Wojtek przemierzył szlak bojowy przez sześć państw, miał książeczkę wojskową, był na służbie jego Królewskiej Mości Jerzego VI, a nie było dla niego miejsca. Wtedy dyrektor ogrodu zoologicznego w Edynburgu, który o Wojtku słyszał, zaoferował, że weźmie go do swego ZOO. Wkrótce okazało się, że Wojtek nie został tam przyjęty ani potraktowany najlepiej.

Tęsknota
Nie powiodły się próby dołączenia Wojtka do innych niedźwiedzi. Wojtek był oswojony, potrzebował towarzystwa ludzi, a niedźwiedzi z ZOO się bał. Dostał więc małą klatkę i niewielki wybieg. Trudno sobie nawet wyobrazić, co czuło zwierzę, które było prawie jak człowiek. Przecież Wojtek nie rozumiał, że nie był niczemu winien, a ciężki los zgotowała mu wielka polityka. Wiedział tylko, że został porzucony w obcym mu środowisku i nie mógł już ani bawić się z ludźmi, ani do nich przytulić. W dodatku ludzie, którzy go otaczali, mówili w języku, którego nie rozumiał. Był coraz smutniejszy i coraz bardziej osowiały, pomimo popularności i tłumów, które przychodziły go odwiedzić. Reagował tylko na język polski. Zdarzało się więc, że któryś z jego dawnych kolegów przeskakiwał barierki i wchodził na wybieg Wojtka, by jak dawniej się z nim bawić, co misia w widoczny sposób cieszyło. Ale jego sytuacja nie była dobra. Co więcej, w Polsce mówiono, że przebywa w bardzo złych warunkach (może była to nie tylko propaganda komunistyczna, bo ZOO w Edynburgu nie opublikowało nigdy fotografii Wojtka z czasu, kiedy go „gościło”), a jedna z gazet opublikowała nawet zdjęcie niedźwiedzia smutno spoglądającego zza krat.
Pod koniec lat 50. podjęta została próba sprowadzenia Wojtka do Polski, a w ZOO w Gdańsku rozpoczęto nawet budowę wielkiego wybiegu dla misia. Działania te spełzły na niczym, głównie z powodu stanowczego sprzeciwu kombatantów 22. Kompanii, którzy nie zamierzali oddać niedźwiedzia komunistycznemu rządowi w Polsce. Zresztą stan Wojtka, zarówno psychiczny, jak i fizyczny, był już bardzo zły.
Miś cierpiał na reumatyzm, a przede wszystkim straszliwie tęsknił i nie pomagała nawet opieka pielęgniarzy, jaką został otoczony. Przestał opuszczać swoje legowisko, więc weterynarze chcąc zrobić mu zastrzyk, musieli prosić któregoś z Polaków, by przyszedł do ZOO i po polsku przekonał misia do poddania się zabiegowi. I chociaż niedźwiedzie żyją jak na zwierzęta dość długo, widać było, że nie będzie to dane Wojtkowi.
Kombatant, kapral 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii Wojtek Miś zmarł 2 grudnia 1963 roku w wieku 22 lat. O jego śmierci poinformowały wówczas brytyjskie stacje radiowe. Wojtek osiągnął przeciętny wiek, jak na przedstawiciela gatunku syryjskiego niedźwiedzia brunatnego, ale przecież wielu żołnierzy, którym towarzyszył pod Monte Cassino, nie dane było dożyć nawet do takiego wieku.
‒ Widzi pan, choć był tylko syryjskim  niedźwiedziem z perskich gór, to jednak w głębi duszy był Polakiem. Był naszą nadzieją i przyjacielem w tych wojennych czasach – powiedział po latach o Wojtku prof. dr. hab. Wojciech Narębski.

Legenda
Przez lata w Polsce Wojtek był zapomniany. Zamiast niego Polacy mieli podziwiać zmyślonego psa Szarika, który jeździł zmyślonym czołgiem. w nakręconym w latach 1966-1970 serialu o polsko-radzieckim braterstwie broni, filmie tak bzdurnym, że ręce opadają. Pamięć o Wojtku trwała w zasadzie tylko wśród kombatantów oraz ludności cywilnej w Szkocji. W Polsce ożyła dopiero w ostatnich latach, m.in. dzięki książce Alien Orr „Niedźwiedź Wojtek – niezwykły żołnierz Armii Andersa”. W ostatnich latach powstało wiele pomników Wojtka, komiks o jego przygodach, Wojtek „wystąpił” także w grach, m.in. w Hearts of Iron IV, a IPN wydał poświęconą mu grę planszową. O Wojtku powstały piosenki i filmy. W Szczecinie w 2016 r. wytyczono ulicę jego imienia.
Za sprawą pojawiających się anegdot o zwierzęciu oraz przeprowadzonych wywiadów, których bohaterami byli polscy weterani wojenni, pamiętający powojenny pobyt w Szkocji, historia Wojtka dociera do coraz większego grona odbiorców. Pozostaje mieć nadzieję, że powstanie też serial o jego przygodach, który pobije w końcu propagandowy koszmarek o Szariku.

W razie problemów prosimy pisać na adres mailowy:
kontakt@pl1.tv