W ostatnim numerze „Warszawskiej Gazety” zostały przytoczone słowa Rafała Ziemkiewicza na temat Donalda Tuska. Warto do nich wrócić, bo sądzę, że większość Czytelników ich nie zrozumiała.
Zacytuję raz jeszcze Ziemkiewicza: „Wszystkie polskie słowa, którymi można tego osobnika określić, uchodzą za wulgarne, ale nie dlatego ich tu nie używam, tylko dlatego, że wszystkie te ch… wydają mi się mniej obelżywe niż jego nazwisko”.
Cofnę się o 37 lat. 5 września 1984 r. rozpocząłem pracę w szkole wiejskiej na Kaszubach. To była duża, parafialna wieś Goręczyno w powiecie kartuskim. Kilka dni wcześniej dyrektor Zespołu Szkół Rolniczych w Bolesławowie pod Starogardem „unieważnił” moją umowę o pracę w tej placówce, oznajmiając, że mam „niewłaściwy wpływ polityczny na młodzież”. To był nowy dyrektor, który mnie wcześniej nie znał; „oświecił” go sekretarz POP PZPR Malinowski. Odbył się nade mną „sąd” tzw. kolektywu kierowniczego (31 sierpnia 1984, w przeddzień rozpoczęcia roku szkolnego!), po którym omal nie zwymiotowałem… Pozostało jechać do Warszawy i stanąć w kolejce do ambasady amerykańskiej z prośbą o azyl polityczny albo zaszyć się gdzieś na wsi, gdzie być może pozwolą mi pracować, a mój wpływ na dzieci nie będzie aż tak „szkodliwy” jak w szkole średniej.