Polacy w bitwie o Monte Cassino

W najnowszym wydaniu:

WG-47-2024 - Okładka

Polacy w bitwie o Monte Cassino

Dowódca podniósł twarz i rzekł
Słów kilka zbitych w kamień.
Żołnierze zdławić trzeba lęk
Za września złą kampanię.

Ruszycie dzisiaj tam, gdzie nikt
Przedostać się nie może.
Bo Ty pomożesz zdobyć szczyt,
Mój Miłosierny Boże!

Powyższe słowa, będące fragmentem pieśni Leszka Czajkowskiego pt. „Monte Cassino”, doskonale oddają dramatyczną sytuację żołnierzy 2 Korpusu Polskiego – wbrew wszystkim swoim obawom musieli osiągnąć coś, czego tysiące żołnierzy przed nimi nie było w stanie dokonać. I rzeczywiście mogli liczyć tylko na Bożą pomoc, bo ich własne siły – chociaż wspierane gorącym patriotyzmem – w obliczu wszechobecnej śmierci i desperacji w pewnym momencie musiały się wyczerpać.

Wzgórze Monte Cassino było kluczowym punktem tzw. linii Gustawa – jednego z niemieckich pasów umocnień zatrzymującego aliantów w marszu na Rzym. Cały ten odcinek był bardzo dobrze ufortyfikowany i obsadzony wojskiem, które koncentrowało się zwłaszcza na newralgicznym obszarze wspomnianego wzgórza. Dodatkowo całą akcję utrudniał fakt, że okolica pokryta była licznymi wzgórzami. Pierwsze próby przejęcia kontroli nad Monte Cassino alianci rozpoczęli 17 stycznia 1944 roku. Brali w nich udział: Amerykanie, Brytyjczycy, Marokańczycy, Włosi, Francuzi, Nowozelandczycy, Hindusi i Nepalczycy. Swój udział w tych pierwszych atakach mieli także Polacy, a konkretnie żołnierze 1 Samodzielnej Kompanii Komandosów, dowodzonej przez mjr. Władysława Smrokowskiego. Chociaż oddział ten odniósł pewne sukcesy, to jednak dla zdobycia samego wzgórza Monte Cassino nie miały one większego znaczenia. Potem zresztą Kompanię Komandosów rozwiązano, a jej żołnierzy wcielono do 2 Korpusu Polskiego, o którym szerzej pomówimy później. Wszystkie wstępne uderzenia aliantów scharakteryzować można krótko – niewielkie sukcesy kosztem wielkiej ilości ofiar (niektóre oddziały w trakcie walk zostały tak zdziesiątkowane, że musiano je rozwiązać).
Cieniem tak na pierwszych natarciach, jak i na dalszych działaniach położyła się decyzja aliantów o zbombardowaniu wczesnośredniowiecznego opactwa benedyktyńskiego, wznoszącego się na szczycie wzgórza Monte Cassino. Decyzja ta była kontrowersyjna i sprzeczna z wcześniejszymi ustaleniami, które mówiły jasno, że klasztor ten musi zostać ocalony przed zniszczeniem. Znaczenie tego miejsca rozumieli także Niemcy, którzy nie zdecydowali się zajmować klasztoru, mimo iż stanowiłby on dogodne miejsce do obserwacji i ostrzału aliantów. Dopiero po nalocie bombowców, który rozpoczął się 15 lutego
1944 r., niemieckie dowództwo zdecydowało się obsadzić pozostałości zabudowań swoją załogą. Po czasie alianci zorientowali się, jak wielki błąd popełnili. Nie dość bowiem, że zniszczenie wielowiekowego klasztoru, którego wcześniej Niemcy nawet nie tknęli, było wizerunkową katastrofą, to jeszcze obsadzenie ruin przez przeciwnika znacznie utrudniło i tak już niełatwe działania zbrojne.
Tak więc po szeregu nieudanych podejść i tragicznej w skutkach decyzji o zburzeniu klasztoru, siły alianckie znalazły się w trudnym położeniu, a wzgórze, jako to, które kosztowało życie tysięcy żołnierzy, owiała zła sława. Sytuację miało zmienić dopiero czwarte natarcie przeprowadzone w dniach 11-19 maja 1944 roku, znane jako operacja „Honker”. Główną siłą, która tym razem miała uderzyć na Niemców, był 2 Korpus Polski dowodzony przez gen. Władysława Andersa. Zgodę na to, że to właśnie polscy żołnierze mają przeprowadzić kolejne natarcie, gen. Anders wyraził bez konsultacji z Naczelnym Wodzem, gen. Kazimierzem Sosnkowskim. Anders był zdania, że udział Polaków w zdobywaniu Monte Cassino zamknie usta sowieckiej propagandzie głoszącej, że unikają oni walki z Niemcami. Po dokonaniu koniecznych przygotowań do akcji, na krótko przed rozpoczęciem walk przez żołnierzy 2 Korpusu Polskiego, gen. Anders wystosował do nich rozkaz następującej treści:
Żołnierze!
Kochani moi Bracia i Dzieci. Nadeszła chwila bitwy. Długo czekaliśmy na tę chwilę odwetu i zemsty nad odwiecznym naszym wrogiem. Obok nas walczyć będą dywizje brytyjskie, amerykańskie, kanadyjskie, nowozelandzkie, walczyć będą Francuzi, Włosi oraz dywizje hinduskie. Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat imię żołnierza polskiego. W chwilach tych będą z nami myśli i serca całego Narodu, podtrzymywać nas będą duchy poległych naszych towarzyszy broni. Niech lew mieszka w Waszym sercu.
Żołnierze – za bandycką napaść Niemców na Polskę, za rozbiór Polski wraz z bolszewikami, za tysiące zrujnowanych miast i wsi, za morderstwa i katowanie setek tysięcy naszych sióstr i braci, za miliony wywiezionych Polaków jako niewolników do Niemiec, za niedolę i nieszczęście Kraju, za nasze cierpienia i tułaczkę – z wiarą w sprawiedliwość Opatrzności Boskiej idziemy naprzód ze świętym hasłem w sercach naszych Bóg, Honor i Ojczyzna.

Atak rozpoczął się ostrzałem artyleryjskim 11 maja. Polacy ruszyli do natarcia o godz. 1.00 w nocy, a więc już 12 maja. Zadanie, jakie przed nimi postawiono, było bardzo trudne, ponieważ przemierzać mieli obszar nieosłonięty, zaminowany i znajdujący się pod ciągłym ostrzałem. Dodatkowo – jako że alianci za wszelką cenę chcieli ukryć przed Niemcami fakt, iż ataku dokonywać będą Polacy – zabronili im przeprowadzenia rozpoznania terenu. Natarcie piechoty częściowo wspierane było przez saperów, którzy z wielkimi stratami własnymi starali się rozminowywać teren, i czołgi z 4 Pułku Pancernego „Skorpion”. Przy okazji warto tutaj wspomnieć, że w historii bitwy chwalebnie zapisał się kapelan wspomnianego powyżej pułku, o. Adam Studziński, dominikanin. Tak wspomina o nim Melchior Wańkowicz w swojej książce na temat bitwy o Monte Cassino:
Ksiądz Studziński, kapelan czołgistów, idzie z krzyżem przed pierwszym czołgiem, usuwa z drogi rannych, by ich uchronić przed zmiażdżeniem, bierze leżących na drodze za ramiona, ciągnie na brzeg drogi pod skałę, jeśli w ogóle może być mowa o brzegu, gdy o kilka cali w lewo – przepaść kilkusetmetrowa.


Wracając jednak do opisu natarcia, to polskim żołnierzom, a konkretnie 2 Batalionowi Strzelców Karpackich udało się zdobyć wzgórze nazwane numerem 593. Później dołączył do niego 1 i 3 Batalion Strzelców Karpackich, jednak na skutek ogromnych strat oddziały musiały wycofać się na pozycje wyjściowe. Podobna sytuacja spotkała też 13 i 15 Wileński Batalion Strzelców, wspierane przez saperów. Za wysoką cenę zdobyli oni szczyt noszący nazwę Widmo. Stamtąd Polacy usiłowali zdobyć jeszcze wzgórza 575 i San Angelo, jednak bez powodzenia. Ostrzał prowadzony przez Niemców był tak silny, że natarcia nie sposób było kontynuować i żołnierze ostatecznie również musieli się wycofać. Wobec tego niepowodzenia, natarcia Polaków zostały wstrzymane (z wyjątkiem artylerii, która ciągle prowadziła ostrzał niemieckich pozycji). Alianci atakujący inne odcinki mieli więcej szczęścia, niewątpliwie sprzyjał im też fakt, że nasi rodacy skupili na sobie uwagę dużej części niemieckich oddziałów. Oprócz tego Polacy mogli pocieszać się tym, że lepiej rozeznali się w terenie i zorientowali w nastrojach, jakie panowały wśród Niemców, a te – jak się okazało – nie były najlepsze.

Następne natarcie Polaków nastąpiło 16 maja, kiedy to 16 Lwowskiemu Batalionowi Strzelców udało się zająć Widmo, a także wzgórza 593 i 569. 17 maja nastąpił jednak kontratak Niemców, a opór Polaków zaczął słabnąć. Zmęczenie, walka w bliskim niebezpieczeństwie utraty życia i śmierć tylu towarzyszy broni zrobiły swoje – nic więc dziwnego, że morale naszych rodaków się załamało. W krytycznym momencie przytomność umysłu zachował jednak sierż. Marian Czapliński, który, intonując polski hymn, poderwał towarzyszy broni do walki. W sumie w czasie drugiego natarcia Polacy zdobyli – oprócz Widma i 593 – także wzgórza: Monte Castellone i Massa Albaneta. Równolegle do postępu Polaków, także alianci parli do przodu. Te połączone wysiłki pozwoliły na przełamanie linii Gustawa i zepchnięcie Niemców do tzw. linii Hitlera. W nocy z 17 na 18 maja Niemcy opuścili gruzy klasztoru. Wtedy też powstała słynna pieśń „Czerwone maki na Monte Cassino”, napisane przez Feliksa Konarskiego – żołnierza i artystę Teatru Żołnierza Polskiego, który z oddali słyszał odgłosy bitwy.
Tutaj nie było kwiatów, ale konary drzew i rozkładające się trupy żołnierzy różnej narodowości. Ten widok pozostał mi na całe życie. W dolinie była łąka usłana czerwonymi makami, lecz na wzgórzach rządziła śmierć – wspominał później, podkreślając kontrast między brutalną rzeczywistością a pięknymi poetyckimi słowami wspomnianej pieśni jeden z uczestników,
mjr Romuald Lipiński.

Rano polscy żołnierze zauważyli powiewającą na gruzach białą flagę. Na rozpoznanie wysłano patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich, którym dowodził Kazimierz Gurbiel. Żołnierze niepowstrzymywani przez wroga dotarli do pozostałości klasztoru. Na miejscu znaleźli tylko kilkunastu rannych Niemców i opiekujących się nimi sanitariuszy. Polacy postanowili oznaczyć zdobyte mury proporcem swojego pułku. Tak się akurat złożyło, że obecny z nimi na patrolu plut. Jan Donocik był z zawodu krawcem i od razu przystąpił do działania. Za górną część proporca posłużył mu czerwony fragment flagi Czerwonego Krzyża, jako dolnej użył niebieskiej chusty otrzymanej od swojej narzeczonej. Kiedy na szczyt dotarli żołnierze 5 Batalionu Strzelców Karpackich, na gruzach umieszczono flagę polską, którą przez cały czas ataku st. sierż. Ryszard Stachurski nosił w chlebaku. Kilka godzin później gen. Anders nakazał podwładnym zatknięcie także flagi brytyjskiej. Na tym jednak nie skończyły się symboliczne gesty, ponieważ 18 maja w południe plut. Emil Czech odegrał hejnał mariacki, ogłaszając w ten sposób zdobycie wzgórza przez Polaków. Tak oto ten moment wspominał jeden ze świadków:
Ci żołnierze, zahartowani w wielu bitwach, którzy aż za dobrze poznali wstrząsającą rozrzutność śmierci na zboczach na Monte Cassino, płakali jak dzieci, gdy po latach tułaczki usłyszeli nie z radia, ale z dotąd niezwyciężonej niemieckiej twierdzy głos Polski, melodię hejnału.

Polski triumf umożliwił pozostałym wojskom alianckim dalsze spychanie wroga z dotychczas zajmowanych przez niego pozycji. Do działań tych przyłączyli się także nasi rodacy, niepoprzestający na świętowaniu swojego triumfu. Idąc za ciosem, 19 maja oczyścili z wrogów wzgórza 575 i San Angelo, a następnie – w dniach 21-25 maja – zdobyli też: Piedimonte, Passo Corno i Monte Cairo. Tym samym przełamali linię Hitlera i otworzyli drogę do zdobycia Rzymu, do którego 4 czerwca 1944 roku wkroczyli Amerykanie. W trakcie bitwy o Monte Cassino zginęło 923 żołnierzy, a prawie 3 tys. zostało rannych. 1 września 1945 roku uroczyście otworzono Polski Cmentarz Wojenny na Monte Cassino. Usytuowano go między wzgórzem 593 a samym Monte Cassino. Po latach zgodnie z prośbą gen. Andersa złożono tam także jego ciało. Zwiedzającym ten cmentarz o wielkim poświęceniu naszych rodaków przypominają napisy wyryte na kamiennych tablicach. Pierwszy z nich, nawiązując do epitafium poświęconego Spartanom poległym pod Termopilami, głosi: Przechodniu powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w jej służbie, drugi zaś przypomina: Za naszą i waszą wolność my żołnierze polscy oddaliśmy Bogu ducha, ciało ziemi włoskiej, a serca Polsce.
Źródła:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_o_Monte_Cassino
https://muzhp.pl/pl/c/1335/bitwa-narodow-monte-cassino
https://historia.org.pl/2014/05/20/na-wzgorzach-rzadzila-smierc-wspomnienia-uczestnika-bitwy-o-monte-cassino/
https://web.archive.org/web/20130318122317/http://www.kki.pl/pioinf/przemysl/dzieje/II_ws/cassino2.html
https://stacja7.pl/kultura/kapelan-spod-monte-cassino-historia-ojca-adama-studzinskiego-op/

W razie problemów prosimy pisać na adres mailowy:
kontakt@pl1.tv