Rządzący zamierzają obywatelom zafundować nowy podatek, który ukryli pod nazwą „opłata reprograficzna”. Sama decyzja wprowadzenia kolejnej daniny jest, łagodnie mówiąc, kontrowersyjna, natomiast prawdziwym skandalem jest pomysł, na co ma zostać ona przeznaczona…
Czym jest opłata reprograficzna? Otóż jest to podatek narzucony na sprzęt elektroniczny. Profesor Robert Gwiazdowski pisał: „W grę wchodzą zestawy urządzeń audio lub audio-wideo, radia, odtwarzacze audio lub audio-wideo i telewizory, dekodery (z funkcją nagrywania lub odtwarzania nośników zewnętrznych), komputery stacjonarne i przenośne (w tym laptopy, netbooki, notebooki), tablety, nośniki pamięci masowej, skanery, kserokopiarki, czytniki e-booków, papier, a nawet płyty CD”. Teoretycznie owa opłata, liczona od wartości sprzętu, ma być pobierana od sprzedawców czy producentów. Ale oczywiście nie miejcie Państwo żadnych wątpliwości: to Państwo, a nikt inny ten podatek zapłacą, ponieważ producenci czy dystrybutorzy wrzucą jego koszta w cenę towarów. Spowoduje to podwyżki sprzętu elektronicznego, sięgające od kilkudziesięciu do kilkuset złotych.
A po co ten nowy podatek, spytają Państwo? Po co ta danina, którą rządzący uparcie nazywają „opłatą”, aby tylko uniknąć wrażenia, że znowu chcą zanurkować do naszych kieszeni. Oto my, wszyscy podatnicy, zrzucimy się na artystów. Których? Jak napisał cytowany już Gwiazdowski: „Opłata będzie pobierana przez państwo, ale jednak nie na rzecz państwa, tylko na rzecz twórców. Których? Ano niektórych. Głównie tych, których muzyka nie jest słuchana, filmy nie są oglądane i książki nie są czytane. Bo jakby były, to wsparcie rządu nie byłoby im potrzebne”. Wtórował mu publicysta Robert Mazurek, mówiąc: „Jeżeli ktoś nie potrzebuje ich twórczości, jeżeli oni nie znajdują żadnych amatorów swoich dzieł, to może by poszli do innej pracy? Bo wszystkie restauracje w Londynie na West Endzie, wszystkie restauracje w Nowym Jorku, są pełne aktorek, które marzą o roli”.
Plany rządu wprowadzenia opłaty reprograficznej i utrzymywania z niej niechcianych przez publiczność artystów, są przede wszystkim wręcz skrajnie niemoralne, gdyż nagradzani będą ludzie, którzy widząc, że nie idzie im w wybranym zawodzie, ani nie chcą się przebranżowić, ani nie chcą podjąć zwiększonych wysiłków, by jednak w profesji artysty odnieść sukcesy. Krótko mówiąc, ta nowa darowizna będzie uczyła oraz sankcjonowała bylejakość i pasożytnictwo. Ale drugi powód amoralności nowego podatku jest jeszcze bardziej denerwujący. Otóż nakładając na obywateli składki, by wspomóc artystów i by ci artyści mogli sobie radośnie uprawiać swoje hobby, rząd wyraźnie pokazuje, że są równi i równiejsi. Że głupi, prosty plebs służy do ciężkiej harówy i do płacenia podatków, a wielmożni artyści łaskawie te pieniądze przyjmą i jeśli zechcą, to rzucą przed plebejskie świnie jedną czy drugą perłę swojej sztuki.
Artyści, niezależnie od tego, czy są to malarze, pisarze, filmowcy, aktorzy czy muzycy lub piosenkarze, powinni mieć dokładnie takie sama prawa i obowiązki jak reszta obywateli. Oczywiście, w środowisku artystycznym nierzadkie są przypadki idealizowania zawodu artysty oraz bajdurzenia o rzekomej misji, jaką artyści pełnią i za którą mają być darzeni szczególnym społecznym szacunkiem. Kilka dni temu scenarzystka Ilona Łepkowska powiedziała z zadęciem, że artyści powinni być wspierani, „bo tworzą kulturę”. Nawiasem mówiąc, szczególnego smaczku tej wypowiedzi dodaje fakt, że sama Łepkowska jest scenarzystką najgorszego telewizyjnego barachła, jakim są telenowele. I spokojnie Państwu powiem, że moim zdaniem polska kultura na nieistnieniu dzieł Łepkowskiej nie tylko by nic nie straciła, ale pewnie i zyskała. Wracajmy jednak do problemu tworzenia kultury. Nie mam nic przeciwko wspieraniu przedsięwzięć kulturalnych, chociaż najlepiej, by angażowali się w ten proceder prywatni mecenasi, nie władze państwa. Najlepiej też, by owo wsparcie wynikało z potrzeby ducha, nie z administracyjnego nakazu. Ale czy naprawdę interes państwa i obywateli wymaga, by pieniądze z naszych podatków rozdawać aktorom, którzy snują się od epizodu do epizodu w jednej czy drugiej telenoweli? Czy interes społeczny wymaga, by finansować piosenkarzy, na których koncertach sale zieją pustkami lub pisarzy, których utwory czytają tylko rodzina i przyjaciele? Otóż nie, bo nie na wspieraniu przeciętniactwa i bylejakości polega mecenat kulturalny! Prawdziwy mecenat kulturalny polega na wyławianiu perełek spośród ton szlamu i pomaganiu im, by mogły błysnąć w pełnym świetle. Zresztą w dzisiejszych czasach dla zaangażowanych artystycznie, przebojowych ludzi pojawiło się mnóstwo szans dzięki Internetowi. To w Sieci każdy może nie tylko zaprezentować swoje dzieła, ale również zyskać popularność, uznanie i pieniądze. To dzięki Internetowi można zainteresować nie tylko widzów, lecz również sponsorów przyszłych dzieł czy kupców dzieł już przygotowanych. Warunek jest jeden: trzeba mieć chęć do pracy, trochę przebojowości, no i oczywiście wykazać się talentem w jakiejś dziedzinie, talentem, który zostanie zaakceptowany przez publiczność. Z tym że w dzisiejszych czasach publiczność jest tak szeroka i tak zróżnicowana, że coraz łatwiej jest trafić w czyjeś gusta. Oczywiście jedni artyści trafiają celniej i do szerszej publiczności, inni z uwagi na skalę talentu czy charakter prezentowanych prac, mają tę publiczność mniejszą. Ale można i trzeba próbować. A wtedy jest na przykład szansa na karierę taką, jaką zrobił amerykański pisarz Andy Weir, który swoje literackie utwory publikował na własnej stronie internetowej. Ale jego „Marsjanin” tak się spodobał czytelnikom, że został przetłumaczony na wiele języków, wydany w formie książkowej w milionowych nakładach, aż wreszcie nakręcono według niego film w reżyserii samego Ridleya Scotta. Oczywiście przykład jest skrajny (bo pokazujący, że amator szybko stał się profesjonalistą – milionerem), ale zaręczam Państwu, że ludzi, którzy zrobili „coś z niczego” i stali się milionerami dzięki zaprezentowaniu swoich pomysłów szerokiej publiczności, jest na świecie bardzo, bardzo wielu. Tylko, powtórzę jeszcze raz, trzeba mieć wolę do pracy i pomysł na samego siebie.
W Polsce popadają w ruinę bezcenne zabytki, niszczeją pałace, zamki, kamienice. W muzealnych magazynach tkwią nigdy nie wyciągane dzieła sztuki, gdyż nie ma pieniędzy nie tylko na ich konserwację, ale przede wszystkim nie ma ich gdzie i za co wystawić. Politycy Zjednoczonej Prawicy zapowiadali przygotowanie wielkich produkcji telewizyjnych i kinowych, mających w atrakcyjnym stylu popularyzować na świecie historię oraz triumfy Polaków. Nigdy tych planów nie zrealizowano nawet w drobnym procenciku. I w tej dramatycznej sytuacji Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nalega na obciążenie Polaków kolejnym podatkiem, by zyski z tego podatku przeznaczyć nie na zabytki naszej kultury, nie na efektowne produkcje, ale na utrzymywanie grona artystów-nieudaczników, których dzieł nikt nie chce ani kupować ani oglądać. Stojący na czele ministerstwa wicepremier Piotr Gliński wpisuje się w polską rzeczywistość najbardziej kuriozalnymi inicjatywami oraz haniebnymi zaniechaniami. Pamiętamy przecież jeszcze kupiony za ciężkie miliony i gnijący teraz w jakimś zachodnim porcie jacht, który miał rzekomo reklamować Polskę. Pamiętamy skandaliczny brak uczczenia Stulecia Bitwy Warszawskiej pomnikiem czy monumentem, chociaż ministerstwo miało na przygotowania kilka lat. Pamiętamy wreszcie aferę „miliony dla milionerów”, kiedy pod przykrywką pomocy dla najbardziej potrzebujących artystów, rozdano miliony złotych najbogatszym celebrytom. Działania Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz jego szefa to jedne z najbardziej nieudanych i groteskowych działań w czasie sześciu lat rządów Zjednoczonej Prawicy. Niestety nie zanosi się na jakiekolwiek zmiany, ponieważ minister ma w nosie wszelkie słowa krytyki, chociaż są one powszechne nawet wśród zwolenników i wyborców PiS (powiedzieć, że Gliński jest politykiem, którego elektorat PiS nie znosi, to nic nie powiedzieć). Ale w tym wszystkim najbardziej szkoda Polski i szkoda rzeczy, które można by robić pięknie, a które są robione paskudnie.