Tyflokracja, a cóż to takiego?

W najnowszym wydaniu:

WG-47-2024 - Okładka

Tyflokracja, a cóż to takiego?

„Tyflokracja zawsze i wszędzie chroni tylko siebie. W Rosji musisz być aktywnym członkiem partii Jedna Rosja, a wtedy prawie wszystko ujdzie ci na sucho. W Ameryce trzeba być aktywnym członkiem Partii Demokratycznej lub jej bojowych skrzydeł (Antifa, BLM), a wtedy wszystko i ujdzie na sucho, i pójdzie jak z płatka”. Te słowa pasują również do tego, co dzieje się w naszej ojczyźnie.

Moi stali Czytelnicy pamiętają, jak kiedyś pisałem w kontekście sytuacji na polskich uniwersytetach o tym, że gros profesorów tzw. prawicowych, kwilących obecnie nad swoją dolą i niedolą osób jakoby ciężko prześladowanych przez lewackie środowisko uczelniane, ma dokładnie to, na co zapracowało przez lata konformizmu. Polegał on między innymi na tym, że kiedy środowisko owe „uwalało” ze względów politycznych i ideologicznych ich młodszych kolegów, oni odwracali wzrok, udając, że tego nie widzą. Byli „niewidzący”.

Kilka lat temu w słowniku politycznym pojawił się nowy termin – „tyflokracja”. Został on wprowadzony przez analogię ze słowem „demokracja”. Demos po grecku to ludzie, a kratos to władza. Zatem demokracja to rządy ludu. Słowo „tyflokracja” pochodzi od greckiego słowa tyflos, które oznacza „niewidzący”. „Niewidzący” w takim sensie, jaki podałem we wstępnym akapicie. Tyflos nie oznacza niewidomego, ale właśnie tego, który nie widzi, bo widzieć nie chce. Oznacza tych, którzy zamknęli oczy, a zamknęli je, bo im jest dobrze, a gdyby zaczęli patrzeć, widzieć i się przejmować tymi, którym dobrze nie jest, sami mogliby wpaść w najdalsze kręgi piekła. Jednak zamykanie oczu na cudzą biedę nie zawsze od biedy chroni, o czym dziś dowiadują się niektórzy „ślepi” profesorowie.

Takie postawy są psychologicznie najzupełniej zrozumiałe, bliższa ciału koszula. Są tak częste, że można by powiedzieć, iż stanowią nieodłączną cechę każdego z nas. Że są nagminne. Nie chodzi tu o to, aby oburzać się na nie. „Nie w tym sól”, jakby powiedzieli Rosjanie. Rzecz w tym, że ci, którzy ulegają poglądom i zachowaniom nagminnym, za gmin się wcale nie uważają. Wprost przeciwnie. Pretendują do godności prawicowej elity, autorytetów, moralistów, intelektualistów. Ludzi wypełniających sobą klasyczny wzorzec człowieka idealnego, greckiego pojęcia kalokagatia – połączenia dobra z pięknem. No i oczywiście z mądrością. Profesor Ryszard Terlecki był kalokagatii doskonałym przykładem.

Kto dziś jest odpowiedzialny za śmierć ponad 100 tys. Polaków, rozbicie relacji społecznych i rodzinnych, opustoszałe kościoły? Moim zdaniem winne są rządy takich synów, czerpiących chorą satysfakcję ze stawiania narodu do pionu, rządzenia nim kijem, jak to ujął jeden z rządowych psychopatów. Tak nawiasem mówiąc, pamiętam, jak prof. Ryszard Legutko pisał, słusznie, że słuchając w latach 80. Jerzego Urbana, rzecznika stanu wojennego, miał wrażenie, iż człowiek ten traktował Polaków jak stado bydła, którym najlepiej rządzić za pomocą kija. Ciekawe, jakie wrażenie odniósł, słuchając pana Andrusiewicza, również rzecznika, ale ministerstwa zdrowia w rządzie PiS? Czy wypowiedź o kiju, którego należy użyć na krnąbrnych Polaków nieprzestrzegających „obostrzeń” stanu sanitarnego, w miejsce marchewki, do tej pory jakoby stosowanej, uznał nie tylko za celną metaforę, ale za wartościową i godną realizacji wskazówkę dla organów? Dla komendanta głównego policji i jego podwładnych? Ryszard Legutko to europoseł PiS, który głosował w Parlamencie Europejskim za przyspieszeniem prac nad tzw. paszportem kowidowym. Czyżby ten bez wątpienia wybitny polski intelektualista uznał, że wymuszanie posłuchu i akceptacji absurdów pałką zomowską to samo zło, ale pałką policjanta rządu „dobrej zmiany” oraz paszportem unijnym to samo dobro? Jeśli tak właśnie jest, to znaczy, że i on stał się tyflokratą. Człowiekiem zupełnie odklejonym od problemów ludzi, których winien reprezentować.

Bo tyflokracja oznacza, że rząd nie widzi, nie słyszy i nie chce nic wiedzieć o tym, jak żyją obywatele swojego kraju. Rząd jest zajęty tylko jednym problemem: jak za wszelką cenę utrzymać władzę. Za wszelką, a więc również za cenę dziesiątek tysięcy trupów. „Tyflokracja to forma rządu, w której władza toczy asymetryczną wojnę z własnym narodem”, pisze dr Gary Gindler. Są państwa, w których tyflokrację bardzo łatwo dostrzec. Są jednak i takie, w których nadchodzącą tyflokrację trzeba wskazać palcem, aby również inni dostrzegli, że właśnie instaluje się w kraju.

„Tyflokracja zawsze i wszędzie chroni tylko siebie. W Rosji musisz być aktywnym członkiem partii Jedna Rosja, a wtedy prawie wszystko ujdzie ci na sucho. W Ameryce trzeba być aktywnym członkiem Partii Demokratycznej lub jej bojowych skrzydeł (Antifa, BLM), a wtedy wszystko i ujdzie na sucho, i pójdzie jak z płatka”. Te słowa pasują również do tego, co dzieje się w naszej ojczyźnie. Obóz „dobrej zmiany”, który okazał się tak wspaniałomyślny dla „złodziei z PO”, nie wsadzając żadnego do więzienia (Nowak to inna sprawa), tym bardziej nie skąpi serca swoim… chciałoby się napisać „złodziejom”, ale z ostrożności procesowej nie uczynię tego.

Wprawdzie działania pana Banasia, szefa NIK, trochę komplikują sprawę chroniącym swoich ludzi przed konsekwencjami prawnymi, ale jest mało prawdopodobne, aby tak ją zaplątały, że w konsekwencji udałoby się, w wyniku tych działań, posadzić na ławie oskarżonych polityków i „ekspertów”, którzy bez wątpienia znaleźć się na niej powinni. Za działanie wbrew interesom narodu polskiego, a nawet za zdradę państwa. Jak chociażby wspomniany Ryszard Legutko, gdyby prawdą było to, że rozmawiał ze służbami specjalnymi obcego państwa (Izrael) w sprawie zmian w znanej ustawie o IPN.

Co spowodowało, że „obóz dobrej zmiany” stał się obozem dobrej zmiany dla swoich, to sprawa sama w sobie, przeto godna osobnego rozważania. Stąd w tym miejscu zajmijmy się jedynie Ameryką. Dr Gindler zastanawiając się, kiedy dokładnie amerykańska merytokracja zaczęła przekształcać się w tyflokrację, dostrzega, jak nieprosto jest odpowiedzieć na to pytanie. „W tej chwili możemy tylko powiedzieć z całą pewnością, że poziom konfrontacji między rządem federalnym a Amerykanami koreluje z poziomem lewactwa obecnego mieszkańca Białego Domu”. Amerykańskie służby wywiadowcze otwarcie zazdroszczą rosyjskim służbom i ze wszystkich sił starają się naśladować „osiągnięcia” Putina w Rosji. Na przykład zrobili coś, o czym nawet KGB nie pomyślało: wykorzystują zasoby państwowego Urzędu Pocztowego USA do zbierania informacji o konserwatystach i innych dysydentach w sieciach społecznościowych. Serwis informacyjny Yahoo! podaje, że służby amerykańskie dzięki pomocy poczty „przeczesują” zawartość mediów społecznościowych, wyłapując wszelkie informacje o organizowaniu protestów przeciwko lockdownom i innym antyobywatelskim oraz antyludzkim poczynaniom władz.
„Wielu rosyjskojęzycznych Amerykanów od dawna czuje się podróżnikami w czasie. Od lat 70. i 80. widzieli kłamstwa w telewizji i gazetach”. Gdzieś usadowił się niewidzialny i wszechmocny odpowiednik radzieckiej cenzury. Prześladowanie dysydentów i nonkonformistów, w tym postępowania karne, typowe dla Związku Sowieckiego, stają się w USA powoli normą. „Dodaj do tej listy szaleństwo zgrzybiałych przywódców”. Pisząc o „zgrzybiałych przywódcach”, cytowany dr Gindler miał na myśli rządzących przed Gorbaczowem starców: Breżniewa, Andropowa i Czernienkę oraz obecnie rządzącego w USA Joego Bidena.

W razie problemów prosimy pisać na adres mailowy:
kontakt@pl1.tv