Publicznie formułował oskarżenia o „ponad 200 tys. Żydów” wymordowanych „bezpośrednio lub pośrednio” przez Polaków. Gdy udowodniono mu, że swoje szacunki wyssał z palca, zaczął zaprzeczać, że kiedykolwiek o tych 200 tys. rzekomych żydowskich ofiar Polaków mówił. Jednak gdyby nie znalazł się nikt, kto wytknąłby Grabowskiemu kłamstwo, ten powtarzałby swe oszczerstwa dalej – tak długo, aż zakorzeniłyby się w świadomości światowej opinii publicznej.
I. Furia Grabowskiego
W minionych dniach znów uaktywnił się prof. Jan Grabowski – znany nam aż za dobrze antypolonita, słynący z obsesyjnego oskarżania Polaków o masowy współudział w mordowaniu Żydów podczas II wojny światowej. Tym razem pretekstem do wylania kolejnej porcji jadu stał się wywiad udzielony przez szefową Instytutu Pileckiego w Berlinie Hannę Radziejowską niemieckiemu tygodnikowi „Der Spiegel”. W wywiadzie tym Hanna Radziejowska ośmieliła się powiedzieć rzecz dla nas oczywistą: w niemieckim społeczeństwie wiedza o Holocauście jest powszechna, ale mało który Niemiec ma świadomość, że spośród 6 mln zamordowanych Żydów aż 3 mln stanowili obywatele polscy i że prócz tego podczas wojny Polska straciła kolejne 3 mln obywateli nieżydowskich, co daje w sumie 6 mln ofiar będących polskimi obywatelami. Jak się zdaje, właśnie to zestawienie – 6 mln Żydów, 6 mln polskich obywateli – wywołało u prof. Grabowskiego atak furii. W opublikowanej na łamach „Gazety Wyborczej” filipice zarzucił Hannie Radziejowskiej, że uprawia w niemieckiej prasie „licytację” na liczbę ofiar „żydowskich” i „nieżydowskich”, stwierdzając ponadto, iż „magiczna liczba trzech milionów zabitych Polaków” jest propagandowym wymysłem Jakuba Bermana (czyniąc tym samym dyrektor Radziejowską następczynią komunistycznego zbrodniarza). Nie obyło się też bez ataków ad personam na dyr. Radziejowską, określaną przez Grabowskiego mianem „funkcjonariuszki” uprawiającej „nacjonalistyczną propagandę” i promującej nacjonalizm oparty na „krwi i pochodzeniu”.
Dostało się również Instytutowi Pileckiego, który Grabowski scharakteryzował jako „IPN light”, dodając, iż jest to „kolejna instytucja rzucona przez władze na front walki ideologicznej prowadzonej na polach historii w ramach Polskiej Polityki Historycznej (PPH)” – co, jak wynika z kontekstu, jest dla Grabowskiego grzechem niewybaczalnym. Całość wieńczy pogróżka: „jak już przyjdzie czas likwidowania instytucji takich jak IPN czy IP, to wypowiedzi ich urzędników będą miały wagę dowodową”.
Hanna Radziejowska odpowiedziała polemiką, w której wytknęła co grubsze absurdy tekstu Jana Grabowskiego, polegające m.in. na umniejszaniu (ocierającym się momentami wręcz o negację) polskiej martyrologii, co sprowokowało go do kolejnego ataku, okraszonego licznymi inwektywami: „W przypadku IPN czy IP nie chodzi więc o badaczy, lecz o ludzi, którzy z takich czy innych przyczyn zdecydowali się zostać narzędziem w ręku polskich nacjonalistów, których celem jest zniekształcenie i przeinaczenie historii Zagłady”. Powyższe koresponduje z tezą wygłoszoną w wywiadzie przez dziennikarza „Der Spiegel”: „Pani instytut uważany jest za organ wykonawczy nacjonalistycznej polityki historycznej prawicowo-populistycznego rządu w Warszawie”. Zadziwiająca zbieżność narracji.
II. „Nowa szkoła antypolonizmu”
Skąd bierze się ten amok Jana Grabowskiego i jego obsesja na punkcie takich instytucji jak IPN czy Instytut Pileckiego (a nie jest to jego pierwsza napaść)? Widzę trzy główne przyczyny.
Po pierwsze, instytucje te i zatrudnieni w nich historycy psują robotę Grabowskiemu oraz jego kolegom – reprezentantom tzw. nowej polskiej szkoły historii Holocaustu, którą osobiście nazywam „starą szkołą antypolskiej hagady” (względnie „nową szkołą antypolonizmu”). Znamiennym przykładem jest tu właśnie Jan Grabowski, który publicznie formułował oskarżenia o „ponad 200 tys. Żydów” wymordowanych „bezpośrednio lub pośrednio” przez Polaków. Gdy udowodniono mu, że swoje szacunki wyssał z palca, zaczął zaprzeczać, że kiedykolwiek o tych 200 tys. rzekomych żydowskich ofiar Polaków mówił. Gdyby jednak nie znalazł się nikt, kto wytknąłby Grabowskiemu kłamstwo, ten powtarzałby swe oszczerstwa dalej – tak długo, aż zakorzeniłyby się w świadomości światowej opinii publicznej. Kolejna rzecz to osławiony paszkwil „Dalej jest noc”, pozycja „kanoniczna” dla „nowej szkoły antypolonizmu” tak pod względem treści, jak i „metody badawczej” polegającej na typowym „cherry pickingu”, czyli selektywnym dobieraniu „dowodów” pod z góry przyjętą tezę. Książka ta została w kręgach lewicowo-liberalnych przyjęta euforycznie jako prawda objawiona, wreszcie „udowadniająca” ponad wszelką wątpliwość, że Polacy niemal systemowo współuczestniczyli w Holocauście. Szybko jednak została „rozjechana” m.in. przez Tomasza Domańskiego z IPN w broszurze „Korekta obrazu” oraz Piotra Gontarczyka, którzy po prostu sprawdzili, co faktycznie znajduje się w źródłach, na które powoływali się autorzy książki. Kropką nad „i” był przegrany przez Grabowskiego i Barbarę Engelking proces wytoczony im przez Filomenę Leszczyńską (ze wsparciem Reduty Dobrego Imienia) za pomówienie jej stryja Edwarda Malinowskiego o udział w mordowaniu Żydów. Tak, Grabowski i jemu podobni mają wszelkie powody, by znienawidzić instytucje odkrywające ich manipulacje i strzegące dobrego imienia Polski.
Po drugie, takie placówki jak Instytut Pileckiego wchodzą w paradę żydowskiej polityce historycznej i stworzonej wokół Holocaustu hagadzie, których nieodłącznym elementem jest „monopolizacja pamięci” oraz obarczanie Polaków współwiną za Zagładę. Stąd pieklenie się Grabowskiego na „nacjonalistyczną propagandę”, jakoby wypaczającą historię Holocaustu, tudzież polskie „licytowanie się” na liczbę ofiar. U jego źródła tkwi milczące założenie, że jedynie Żydzi mają prawo szantażować resztę świata „sześcioma milionami” swych ofiar. Jeżeli o swoich ofiarach wspomni Polska, podnosi się wrzask o „licytacji”. Nacjonalizowanie martyrologii jest przywilejem zastrzeżonym jedynie dla „narodu wybranego” – innym wara. Podobnie rzecz się ma z liczbą pomordowanych: żydowskie 6 mln może być zadekretowane urzędowo, a nawet sankcjonowane karnie pod groźbą odpowiedzialności za „negacjonizm”, ale podnoszenie na forum publicznym 6 mln polskich obywateli żydowskiego i nieżydowskiego pochodzenia to już „bermanowska propaganda”. No i wreszcie Żydzi mogą mieć swój Yad Vashem wraz z tabunem, mówiąc językiem Grabowskiego, „funkcjonariuszy” oficjalnie ustalających jedynie słuszne prawdy, lecz polski IPN i Instytut Pileckiego należy „zlikwidować”.
Po trzecie, już krótko, bo sprawa jest ogólnie znana: chodzi o te miliardy, które rekietierzy z organizacji spod znaku „Holocaust industry” obiecują sobie wydębić od Polski. Stąd zapotrzebowanie na antypolską hagadę i polonofobicznych hunwejbinów pokroju Grabowskiego i spółki. Działalność Instytutu Pileckiego w tak newralgicznym kraju jak Niemcy musiała wzbudzić wśród żydowskich wydrwigroszy spory niepokój.
III. Przesłanie do Grabowskiego
Na zakończenie mam przesłanie do Grabowskiego, któremu tak bardzo nie w smak wspominanie o polskich ofiarach i naszej narodowej martyrologii. Dla czytelności przekazu posłużę się bliską mu stylistyką.
Mam po dziurki w nosie żydowskiej martyrologii i rozdrapywania ran. Pławienia się w cierpiętnictwie, niezdrowego kultu bohaterszczyzny i celebrowania klęsk w rodzaju powstania w getcie. Wszystko na dodatek w dusznych oparach żydowskiego mesjanizmu, podszytego mocno nacjonalizmem. Mam dość dorabiania podejrzanej metafizyki do pospolitej, biologicznej rzeczy, jaką jest śmierć. To konstruowanie narodowej mitologii na kościach tych, którzy dali się poprowadzić na rzeź jak barany, jest chore i niesmaczne, wręcz obrzydliwe. Mierzi mnie narodowy egocentryzm, skupianie się na przeszłości i zatruwanie umysłów młodego pokolenia wyziewami z krematoriów. Bulwersuje przemilczanie ciemnych kart własnej historii i niezdolność do rozliczeń. Obrazą dla rozumu jest urzędowe dekretowanie faktów historycznych w rodzaju mitycznych „6 mln ofiar” przez policję historyczną pokroju Yad Vashem. I jeszcze to wieczne jojczenie, jacy to Żydzi są pokrzywdzeni, połączone z natarczywym domaganiem się od reszty świata ciągłej uwagi. Czy naprawdę nie widzicie, jakie to żałosne?
Autor publikuje w sieci pod nickiem „Gadający Grzyb”.