Matury, choć kolejny rok odbywają się w innej w formie, wciąż są takie same w ich przeżywaniu przez głównych bohaterów i ich rodziny. Nie inaczej było zapewne w 1983 r., choć kwitły wtedy kasztany i młodość była inna, nie tylko z powodu braku Internetu czy telefonów komórkowych. Dla tych, co mieli świadomość 1980 r. i wszystkiego, co później się działo, młodość była trudniejsza. Przynależne jej umiłowanie prawdy, uczciwości, szczerości – w uczuciach, czynach i słowach – nie pozwoliło godzić się na powszechne zakłamywanie rzeczywistości, ograniczane praw i swobód obywatelskich. Poniżanie i prześladowanie Polaków za wierność odwiecznym wartościom. PRL-owska władza miała tego świadomość, stąd nie odpuszczała okazji, kiedy mogła nastolatkom wybić z głowy marzenia o wolności. Robiła to systematycznie, planowo i z okrucieństwem godnym jej stalinowskich poprzedników, wysługując się wiernymi watahami ZOMO, MO, ORMO czy SB. Zwłaszcza, kiedy wiedziała, że obywatel jej entuzjastą nie jest.
12 maja 1983 r. Grzegorz Przemyk, syn Barbary Sadowskiej, poetki działającej w Prymasowskim Komitecie Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności, świeżo upieczony maturzysta XVII LO im. Frycza Modrzewskiego w Warszawie, świętował z kolegami zdany egzamin. Na Placu Zamkowym zauważył młodych patrol MO. Milicjanci postanowili wylegitymować maturzystów. Przemyk wraz z kolegą Cezarym Filozofem zostali zatrzymani. Nie mieli przy sobie dokumentów. Grzegorza zabrano do pobliskiego komisariatu przy ul. Jezuickiej. Tam zajęli się nim trzej funkcjonariusze MO. Otrzymał ponad 40 uderzeń pałką w plecy i barki, kilkanaście ciosów w brzuch. Wezwali karetkę. Zabrała go na pogotowie. Był nieprzytomny, nie poznawał nawet mamy. Zawiozła go do domu. Stamtąd karetką pojechał do szpitala, gdzie po dwóch dniach, 14 maja, trzy dni przed swoimi 19. urodzinami, zmarł. Stwierdzono ciężkie urazy narządów jamy brzusznej. 19 maja w kościele św. Stanisława na Żoliborzu sufragan warszawski, bp Władysław Miziołek odprawił mszę św. pogrzebową. Na cmentarz na Powązkach odprowadzały Grzesia tłumy. To nie był już tylko pogrzeb, ale także manifestacja przeciw zbrodni, kłamstwu i zniewoleniu. Przeciw komunistycznej władzy. Oficjalnie Przemyk zmarł w wyniku pobicia przez personel karetki pogotowia. Taką opowieść przygotowano w PZPR-owskim Komitecie Centralnym. Narodowi przekazywał ją pierwszy kłamca PRL-u Jerzy Urban oraz szef bezpieki, minister Kiszczak. Taką też wersję przyjął sąd, który w 1984 r. uwolnił od zarzutów milicjantów Kościuka i Denkiewicza, a niedługo później skazał dwóch sanitariuszy i lekarkę. Kobieta przesiedziała w więzieniu 13 miesięcy. Opuścili więzienie w wyniku amnestii. W 1989 r. ich wyroki uchylono, a cały proces wznowiono. Wszyscy oni są symbolami „sprawiedliwości” PRL-owskich sądów, stopnia degeneracji tamtej władzy i niemocy kolejnych, już w demokratycznej Polsce wybieranych rządów. Nikt z oskarżonych milicjantów, mimo trwających do 2008 r. procesów, nigdy żadnej kary za ten mord nie poniósł.
W 2009 r. uznano sprawę za przedawnioną.