Przyjrzyjmy się tej euforii dotyczącej deszczu pieniędzy. Pożyczone pieniądze urzędole z Brukseli będą dzielić pomiędzy kraje członkowskie, a te mają być solidarnie odpowiedzialne za ich zwrot z odsetkami.
Ale to Niemcy potrzebują pieniędzy, bo przeinwestowały w projekt niemieckiej Europy, a ten nie wypalił. I to Niemcy wymusiły na nas przystąpienie do pomysłu, wskazując, że może być krach, i że my też na nim stracimy.
Obiecałem pochylić się nad sejmową ratyfikacją ustawy o zwiększeniu zasobów własnych Unii Europejskiej. Ustawa euforycznie popierana przez rząd, PiS, Polskę Razem i Lewicę, uznana została za zamach na suwerenność przez Solidarną Polskę i Konfederację. Platforma z przybudówkami nie wie, o co chodzi, ale wie, że jak PiS jest za, to ona ma być przeciw, więc jest przeciw. PSL w tej wymagającej sytuacji się wstrzymał, więc jakby co, będzie i za, i przeciw, zależy, co się opłaci.
Przyjrzyjmy się tej euforii dotyczącej deszczu pieniędzy. „Zwiększenie zasobów własnych” to eufemizm, który oznacza, że Unia Europejska, jako całość, a nie suma państw, będzie się zadłużać. Pożyczone pieniądze urzędole z Brukseli będą dzielić pomiędzy kraje członkowskie, a te mają być solidarnie odpowiedzialne za ich zwrot z odsetkami.
Pytanie pierwsze: dlaczego rządy same sobie nie pożyczą wedle potrzeb i uznania? Drugie: dlaczego w ogóle Polska ma pożyczać na odbudowę jakieś nadzwyczajne środki, skoro na pandemii niewiele, jak twierdzi rząd i eksperci, straciła?
Pytanie trzecie: kto pożycza i na jakich zasadach? Bank jakiego kraju i w jakim kraju ten bank płaci podatki?
Odpowiedź na pierwsze jest taka, że Unia ma większe możliwości uzyskania korzystnie oprocentowanego kredytu. Tak twierdzi rząd i spece od pożyczania, ale mnie to nie przekonuje – wiarygodność buduje się w instytucjach finansowych latami, dzięki braniu i terminowemu spłacaniu pożyczek wcześniej zaciągniętych oraz dzięki zrealizowanym planom rozwojowym. Unia jest nowym kredytobiorcą na rynkach finansowych, jej wiarygodność jest więc niska. Unia Europejska nigdy nie zrealizowała żadnego planu rozwojowego i z roku na rok coraz bardziej odstaje, a nie zbliża się do poziomu rozwoju rozwiniętych krajów Azji. Na dodatek kilku członków Unii jest faktycznymi bankrutami – na wyrównanie strat banków w krajach południa musiały zrzucić się kraje północy. Wygląda więc na to, że „zwiększenie zasobów UE” to taki kruczek, pozwalający wpompować masę pieniędzy w kraje, które same nigdy nie dostałyby tej masy pieniędzy. Dlaczego? Bo nigdy ich nie spłacą. To kto zapłaci? I tu pojawia się pytanie o solidarną odpowiedzialność dłużników – jak ona ma w tej konkretnej sytuacji działać?
Odpowiedź wydaje się być nieoczywista. Wobec kogo bowiem ma być ta solidarność? Wobec kredytodawców? Chyba nie, bo zadłuża się Unia… Czyżby kraje członkowskie miały być żyrantami? W jakim trybie? A jeśli są solidarne wobec Unii, to co, jeśli nie będą chciały oddać za innych? Wojna handlowa? Wykluczenie z Unii?
Poza tym, jeśli można z powodzeniem już dziś założyć, że będą kraje, które nie spłacą zobowiązań, to jaki sens brać pieniądze na rzekomo niższy procent, skoro obowiązek spłacania innych drastycznie ten procent realnie podniesie? Jak szacować opłacalność jakiejkolwiek inwestycji? Na dodatek w Krajowym Planie Odbudowy, jak szumnie nazwano dokument, jakbyśmy jakąś wojnę przeszli, znaczne środki mają pochłonąć inwestycje w tak zwany zielony ład, a przecież inwestycje w zielony ład są inwestycjami antyrozwojowymi, bo podrażając koszty energii spowalniają wzrost, a nie go przyspieszają.
Nie wpływają natomiast w żaden sposób na rzekome zmiany klimatu, którym mają zapobiec, bo nawet gdyby założyć związek pomiędzy emisją gazów cieplarnianych i wzrostem globalnych temperatur, to najwięcej tych gazów emitują Chiny i Indie, i bez ich udziału w projekcie żadne „zielone łady” nic nie zmienią. Ujmując to w jednym zdaniu: pożyczamy niepotrzebną nam górę pieniędzy na antyrozwojowe inwestycje przy olbrzymim ryzyku, że ostateczna cena kredytu będzie o wiele wyższa niż pierwotnie ustalono. Oczywiście wisienką na torcie jest zagrożenie blokowania środków w przypadku „łamania praworządności”, a przecież tę permanentnie „łamiemy”. Decyzja o zablokowaniu będzie arbitralna, ale solidarność za długi innych nie ustaje przecież na czas blokady. Nie ma to żadnego sensu albo też sens jest ukryty.
Są głosy, że zapożyczanie się Unii jest początkiem końca państw narodowych i początkiem europejskiego superpaństwa na wzór Stanów Zjednoczonych. Tyle, że Stany Zjednoczone zjednoczyły się w wyniku podboju militarnego Południa przez Północ, a w Europie, przy jej słabości militarnej, wojna wyglądałaby jak wrestling transwestytów. Po drugie, Ameryka się rozwijała gospodarczo, rosła liczebnie, a Europa się zwija. Ameryka była atrakcyjna dla emigrantów, a stara Europa przestaje być, czego dobitnym przykładem są Ukraińcy czy Białorusini, którzy mogą, a nie chcą do Niemiec. UE jest skrajnie niewydolna militarnie, policyjnie, politycznie i ekonomicznie.
Jeśli odpuścimy bajania o Stanach Zjednoczonych Europy, to pierwsze, co przychodzi do głowy, to że Niemcy potrzebują pieniędzy, bo przeinwestowały w projekt niemieckiej Europy, a ten nie wypalił. Jeśli niemiecka gospodarka się zwinie, to nasza też, bo latami zapracowaliśmy na uzależnienie w formie gospodarki komplementarnej, a nie konkurencyjnej. Słowem, to Niemcy wymusiły na nas przystąpienie do pomysłu, wskazując, że może być krach i że my też na nim stracimy. W tej sytuacji przyłączamy się do planu, bo nie mamy wyjścia, licząc, że proces rozpadu Unii potrwa kilka lat, przez ten czas nadrobimy zaległości, a kiedy Unia się rozpadnie, to nie będzie komu oddawać. Dług, jak mawiał słynny Rapaport z jeszcze słynniejszego skeczu, z natury swojej stanie się fikcyjny.
Być może jest jakiś plan demontażu istniejącej UE i co sprytniejsi i silniejsi chcą przy tej okazji zarobić. Być może tu jest to światełko w tunelu: jesteśmy piątym, największym partnerem Niemiec w Europie, mamy słaby potencjał demograficzny, ale potrafimy skutecznie rywalizować z Niemcami o pracowników zza granicy. Co więcej, Polska przyciąga ludzi chcących pracować, a nie grillować i żyć na czyjś koszt, a po kolejne, do Polski przyjeżdżają, póki co, ludzie bliscy Polsce kulturowo i językowo.
Pozostawiając na boku resentymenty, Niemcy, myśląc o opuszczeniu projektu unijnego, mogą chcieć spoglądać na wschód, a nie zachód – byłoby to po prostu racjonalne. Jeśli tak właśnie jest, to po faktycznym upadku planu Mitteleropy muszą spoglądać na ten wschód partnersko.
Pozostaje nam brać i nie kwitować; czekać co będzie, a inwestować nie w „zielone”, tylko w infrastrukturę; rozwijać projekt CPK i jak najszybciej przejść do fazy jego realizacji – port lotniczy jest zresztą wtórny do sieci połączeń kolejowych i drogowych w ramach CPK, bo one realizują doktrynę unitarności państwa, wbrew lansowanej przez Niemcy doktrynie regionów.
Budowanie superpaństwa europejskiego wydaje się być skrajnie niebezpieczne, a szczególnie dla… Niemiec. W superpaństwie Niemcy musiałyby utrzymywać wszystkich bankrutów, łożyć na utrzymywanie rozdętych administracji krajowych i centralnych, a przy każdym, nawet najmniejszym niepowodzeniu byłyby obwiniane o wszystko. Państwa policyjnego Niemcy nie wprowadzą, więc reform likwidujących państwo socjalne też nie uda im się przeprowadzić. Solidarność dłużników przy budowie superpaństwa biłaby najbardziej w Niemcy, ale najważniejsze jest to, że zupełnie do tej budowy nie nadaje się aparat urzędniczy UE, czego dowiódł działaniami podczas „pandemii”. Nikt na świecie nie chce dziś rozmawiać z Unią, wszyscy chcą rozmawiać z państwami-członkami Unii. Pohukiwania unijnych komisarzy martwią lub cieszą już tylko posłów Koalicji Obywatelskiej.
Byłem i jestem przeciwnikiem UE w każdym jej kształcie poza traktatem handlowym. Podobnie byłem i jestem przeciwnikiem zadłużania się, a już zwłaszcza na tak niekorzystnych warunkach. Jednak musiałoby stać się coś niewyobrażalnego, aby do takiej pożyczki nie doszło, bo społeczeństwa tego chcą, tak jak chciały maseczek i szczepień. Politycy europejscy są zakładnikami głosu opinii publicznej i na żaden rząd autorytarny, a więc oparty na autorytecie, nie mamy co liczyć. W Europie nie ma autorytetów. My Polacy zawsze uważamy się za największych cwaniaków, więc zobaczymy za lat kilkanaście, kto ma wróbla w garści, a kto rękę w nocniku.