Dziś nie byłoby mowy nie tylko o Powstaniu, ale nawet o obronie Warszawy, jak w 1939 r. Lemingi i lewacy z Miasteczka Wilanów i ze „Zbawixa” mieliby stawiać barykady i kopać rowy przeciwczołgowe? Wszak wkroczenie Niemców kojarzyłoby się im z wyższą kulturą, cywilizacją i zaprowadzeniem europejskich standardów. A jeżeli jeszcze Niemcy zamknęliby mohery i katolicki ciemnogród w gettach, to byłaby dla nich już zupełna pełnia szczęścia.
I. Co pozostało?
Niedawno napisałem, że gdyby Hitler napadł dziś na Polskę, to nie miałby problemu ze znalezieniem całego stada Quislingów, którzy wręcz ustawialiby się w kolejce i antyszambrowali w korytarzach Kancelarii Rzeszy w nadziei na łaskawe spojrzenie Führera bądź któregoś z nazistowskich dygnitarzy, by okupanci właśnie im powierzyli zarząd nad polskim terytorium. Myśli te powróciły do mnie wraz z 77. rocznicą Powstania Warszawskiego. Z jednej strony tradycji stało się zadość. Było podniośle, o godzinie „W” zawyły syreny, odbyły się patriotyczne demonstracje, złożono wieńce, oficjele wygłosili odpowiednie przemówienia. Z drugiej jednak, w głębszej warstwie, dotykającej społecznej tkanki, gdy spojrzy się na charakter nękających dzisiejszą Polskę podziałów, nie sposób nie zadać sobie pytania – co zostało z tamtej Warszawy, i szerzej, z Polski? Otóż tamtej Warszawy już nie ma. Odeszła wraz z duchami zmasakrowanych mieszkańców Woli, Starówki, Czerniakowa.