Według medialnych przecieków, Kaczyński miał stwierdzić, iż hodowcy nie są żadnymi rolnikami, lecz – uwaga – „przemysłowcami” i „obszarnikami”. Wynika z tego, że dla Jarosława Kaczyńskiego taki termin jak „agrobiznes” pozostaje pustym dźwiękiem, zaś „prawdziwy” rolnik to ten, który gospodaruje na kilku hektarach, ma dwie krówki, trzy świnki i kilka kurek grzebiących sobie na podwórku. Słowem – skansen.
I. „Piątka dla zwierząt” – bis
„Piątka dla zwierząt” szczęśliwie odeszła w niebyt, nie oznacza to jednak, że „element animalny” przestał tlić się we wrażliwym serduszku Jarosława Kaczyńskiego (tak, wiem, że pamiętne słowa o „elemencie animalnym” zostały wypowiedziane przez Naczelnika w zupełnie innym kontekście, lecz sądzę, że i do niego samego mogą świetnie pasować jako odzwierciedlenie jego empatycznego podejścia do różnych „braci mniejszych”).
Całkiem niedawno miał kolejną okazję, by dać upust swemu prozwierzęcemu, pardon, joblowi – i z okazji tej skrzętnie skorzystał. Parlament Europejski postanowił zająć się chowem klatkowym kur i uchwalił rezolucję wzywającą Komisję Europejską do przedstawienia raportu w sprawie przepisów dotyczących dobrostanu zwierząt wraz z oceną, czy są one „wystarczające” (spoiler: na bank okaże się, że nie są), zaś od 2027 r. na terenie całej Unii Europejskiej ma obowiązywać całkowity zakaz tego typu hodowli. Eurodeputowani PiS zamierzali, zgodnie z polskim interesem, zagłosować przeciw – ale tu wkroczył Kaczyński cały na biało i rozkazał swym podkomendnym poprzeć uchwałę. Co ciekawe, zrobił tak, mimo sprzeciwu Ministerstwa Rolnictwa, na czele którego stoi Grzegorz Puda, zawdzięczający swą posadę roli posła-sprawozdawcy, rekomendującego wspomnianą „piątkę dla zwierząt”, dzięki czemu wygryzł ze stanowiska Jana Krzysztofa Ardanowskiego.