Kandydat opozycji na prezydenta Rzeszowa, Konrad Fijołek, nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, czego dokonał w Rzeszowie jako miejski radny (od 20 lat!). Ale za to jego wyborczym zawołaniem bitewnym stało się hasło, które umieścił na Facebooku i które brzmiało: jeeeebać, jeeeebać kaczystan! I to w zupełności mu wystarczyło, by wygrać wybory prezydenckie już w pierwszej turze.
Sen Zjednoczonej Prawicy o Rzeszowie trwał krótko. Niektórym wydawało się, że wygrać wybory może minister Marcin Warchoł (poparty przez wieloletniego, szanowanego przez rzeszowian prezydenta Tadeusza Ferenca), inni sądzili, że wystawiona przez PiS wojewoda Ewa Leniart jednak poradzi sobie w swojej stolicy. Ale nic z tego. Sen prawicy o Rzeszowie prysnął, zanim na dobre się zaczął. Wybory już w pierwszej turze wygrał agresywny i wulgarny przedstawiciel lewicy, wsparty przez wszystkie partie opozycyjne. Oznacza to, że potwierdziła się teza, iż wielkie i duże miasta są przed rządami prawicy definitywnie zamknięte. Miejski elektorat woli głosować na niezainteresowanych sprawami miasta i łamiących wyborcze obietnice nieudaczników, takich jak Rafał Trzaskowski, niż oddać głos na konkurentów wywodzących się z prawej strony sceny politycznej. Wybory w Rzeszowie pokazały też, że fanatyzm ideologiczny (bo Fijołek był i jest przedstawicielem najbardziej zacietrzewionego aktywu antyPiS-owskiego, pomiatającego zarówno politykami prawicy, jak i ich elektoratem) ma się świetnie. I że w żaden sposób ten fanatyzm nie zamierza ustępować przed pragmatyzmem. A właśnie pragmatyczne podejście do spraw Rzeszowa kazałoby głosować mieszkańcom na przedstawicielkę PiS, wojewodę Leniart.