Chociaż Szare Szeregi utrzymywały bliskie kontakty z dowództwem Służby Zwycięstwu Polski, a później Związkiem Walki Zbrojnej i Armii Krajowej, długo utrzymywały pełną autonomię organizacyjną, kadrową, szkoleniową i programową. Do tej działalności już jesienią 1939 roku przyłączył się również Jan Rodowicz. Niedługo później wszedł w skład tajnej organizacji „Wawer”.
Wiosna 1939 roku była już w pełnym rozkwicie, a na warszawskich ulicach dawało się wyczuć coraz wyraźniejszy powiew zbliżającego się lata. Szesnastoletni Jan Rodowicz, razem ze swoimi kolegami z Państwowego Gimnazjum im. Stefana Batorego, z powodzeniem złożył małą maturę. Słynący z bardzo wysokiego poziomu „Batory” zapewniał nie tylko znakomite warunki do zdobywania wiedzy, ale również warunki kształtowania osobowości i hartowania ducha. Jednym z kluczowych czynników, które ostatecznie zrobiły nieśmiertelną legendę zarówno tej szkoły, jak i jej absolwentów, była harcerska 23. Warszawska Drużyna Harcerska im. Króla Bolesława Chrobrego, potocznie nazywana „Pomarańczarnią”, od koloru chust.
Janek z „Pomarańczarni”
Janek z harcerstwem był już wcześniej związany, jeszcze podczas nauki w Szkole Powszechnej Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej przy ul. Klonowej, wstąpił do tamtejszej 21. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. gen. Prądzyńskiego. Nic też dziwnego, że po przejściu do „Batorego” wszedł w szeregi nowej drużyny, w skład zastępu „Turów” w IV plutonie, gdzie poznał szereg kolegów, z którymi splotły się jego losy. Dowódcą Szczepu 23. WDH, a jednocześnie nauczycielem geografii w „Batorym” był Lechosław Domański, genialny pedagog, zwracający szczególną uwagę na rozwijanie własnych zainteresowań swoich podopiecznych, a przede wszystkim na kształtowanie własnej osobowości. W szeregach tej drużyny znaleźli się m.in. Krzysztof Kamil Baczyński, Maciej Bittner, Jan Bytnar, Maciej Dawidowski, Jan Lenart, Jan Wuttke, Tadeusz Wuttke czy Tadeusz Zawadzki.
Ta drużyna była znakomitą szkołą życia, wprowadzeniem w dorosłość, a przyjaciele z „Pomarańczarni” byli niemal jak rodzina. Nic dziwnego, że małej maturze, Janek pragnął kontynuować swoją naukę właśnie w „Batorym”. Zdał egzamin wstępny i został przyjęty.
Niestety, nad Polską zbierały się ciemne chmury. Od początków maja, od słynnego przemówienia ministra Józefa Becka, w prasie i radio coraz częściej pojawiały się informacje dotyczące narastającego konfliktu między Polską a Niemcami. Z punktu widzenia polskiej opinii publicznej, sprawy te przez długi czas mogły być jednak w pewnym sensie bagatelizowane, panowało powszechne przekonanie o potędze polskiej armii, wzmacniane wizją sojuszu z Francją i Wielką Brytanią. Przekonywano się, że albo Adolf Hitler w ostatniej chwili się wycofa, albo Niemcy dostaną porządną odprawę, gdy tylko spróbują przekroczyć polskie granice.
Poranek 1 września 1939 roku przyniósł wszechobecne hasło „WOJNA!”. Szybko okazało się, że budowane od miesięcy wyobrażenia o polskiej armii, która bez problemu przepędzi wroga, niezbyt współgrały z kolejnymi komunikatami radiowymi, donoszącymi o sytuacji frontowej. Po kilku dniach możliwe, że z rozkazu Domańskiego, 6 września Jan Rodowicz opuścił Warszawę razem z batalionem harcerskim i udał się na wschód. W okolicach Brześcia nad Bugiem w Wierzchowicach spotkał się z rodzicami i zapewne też tam przebywał w kolejnych dniach. W ciągu niespełna miesiąca wojna była przegrana i rozpoczęła się okupacja. Jan Rodowicz z rodziną wrócił do zajętej przez Niemców Warszawy.
Początki okupacji
Pierwszym krokiem po powrocie do Warszawy było odnajdywanie kontaktów, poszukiwanie zaufanych ludzi z gimnazjum, a przede wszystkim z „Pomarańczarni”. Uczniowie Batorego dzień po dniu odtwarzali swoje przedwojenne relacje. Tym też sposobem udało się nawiązać kontakty z kadrą nauczycielską i dowiedzieć się, że pomimo niemieckich zakazów, nauka na poziomie licealnym będzie kontynuowana na tajnych kompletach. Lekcje odbywały się w prywatnych mieszkaniach, w kilkuosobowych grupkach, z zachowaniem pełnej tajemnicy. W gronie nauczycieli byli m.in. Czesław Fotyma, Mieczysław Radwański, Mieczysław Czyżykowski, Mieczysław Rybarski, Władysław Lewicki. W ich nauczaniu na poziomie liceum ogólnokształcącego główny nacisk położony był na profil matematyczno-fizyczny.
To już była działalność konspiracyjna, ale tak traktowali ją zapewne tylko sami nauczyciele, podczas gdy dla młodzieży była to szansa na kontynuację nauki. Konspirację młodzi wyobrażali sobie jako pośrednią, a najlepiej bezpośrednią walkę z wrogiem, lub chociaż przygotowania do podjęcia takiej walki, gdy tylko warunki na nią pozwolą. Szybko okazało się, że ZHP postanowiło natychmiast przejść do działalności podziemnej, powołując do istnienia już
27 września 1939 r. Szare Szeregi z Florianem Marciniakiem „Nowakiem” na czele.
Chociaż Szare Szeregi utrzymywały bliskie kontakty z dowództwem Służby Zwycięstwu Polski, a później Związkiem Walki Zbrojnej i Armii Krajowej, długo zachowały pełną autonomię organizacyjną, kadrową, szkoleniową i programową. Do tej działalności już jesienią 1939 r. przyłączył się również Jan Rodowicz. Niedługo później, wszedł w skład tajnej organizacji „Wawer”, założonej przez Aleksandra Kamińskiego „Góreckiego”, co stwarzało mu możliwości, aby już niebawem brać aktywny udział w akcjach „Małego Sabotażu”, stanowiących również swoisty poligon doświadczalny przed szykowaną na późniejszy czas działalnością dywersyjną. Cały czas mógł liczyć wsparcie rodziców, w tym również na udostępnianie mieszkania na lokal kontaktowy, salę lekcyjną na tajne komplety, z czasem także kursy podchorążówki, a piwnicy ‒ na magazyn dokumentów, ulotek, afiszy, instrukcji, a nawet broni i amunicji. Wielkim wsparciem, wzorem i autorytetem dla Jana Rodowicza był również jego starszy brat, Zygmunt, który jeszcze przed wybuchem wojny służył w artylerii jako podporucznik. Jako oficer, on również zaangażował się w działalność podziemną, pociągając swoim przykładem młodszego brata.
Tajne i jawne nauczanie
Jednocześnie, poza uczęszczaniem na nielegalne komplety w podziemnym liceum „Batorego”, wiosną 1940 r. pojawiła się możliwość podjęcia legalnego nauczania o profilu technicznym. Wynikało to z czystej pragmatyki Niemców, którzy jakkolwiek sprzeciwiali się edukacji Polaków, którzy doraźnie potrzebowali jednak ludzi z wykształceniem technicznym, do obsługi i produkcji maszyn w fabrykach. Dzięki życzliwości dyrektora „Batorego” Mieczysława Radwańskiego, Jan Rodowicz otrzymał zaświadczenie pomyślnego złożenia „małej matury” i mógł przystąpić do kursu elektrotechniki na Państwowym Kursie Budowy Maszyn i Elektrotechniki. Właśnie podczas tego kursu w ciągu
1940 r., zaprzyjaźnił się z zamieszkałym w pobliżu Józefem Saskim, z którym wspólnie dogadali się, że Jan przyjmie pseudonim „Anoda”, a Józef „Katoda”. Po ukończeniu kursu latem 1941 r. dostał się na kurs elektrotechniki w Państwowej Szkole Elektrycznej na ul. Koszykowej 75.
Miało to również inny atut, bowiem przy odpowiednim przygotowaniu, większość z przedmiotów nauczanych na tych kursach, oferowała wiedzę, którą z powodzeniem można było wykorzystać również w działalności konspiracyjnej: umiejętność przygotowania precyzyjnych rysunków technicznych, schematów, planów, skonstruowania prostej radiostacji, urządzeń nasłuchowych, sieci łączności, wytworzenia materiałów wybuchowych, czy zapalników czasowych.
Nie można również zapominać o tym, że aby względnie normalnie funkcjonować, nie mając jeszcze wówczas możliwości dostępu do trefnych papierów, musiał wystarać się dla siebie o odpowiednie dokumenty, poświadczające zatrudnienie. Zgodnie z rozporządzeniami gubernatora Hansa Franka, każdy mieszkaniec Generalnego Gubernatorstwa innej narodowości niż niemiecka, musiał legitymować się przynajmniej dwoma podstawowymi dokumentami: kenkartą, będącą okupacyjnym odpowiednikiem dowodu osobistego oraz ausweisem, czyli zaświadczeniem potwierdzającym zatrudnienie. Zwłaszcza ausweis miał ogromne znaczenie, albowiem od tego, jaka instytucja była wpisana w miejscu zatrudnienia, mogła zależeć czyjaś wolność, a nawet życie. Dzięki znajomościom i kontaktom z kursu elektrotechniki i wykonywanym tam praktykom, Janowi udało się zdobyć posadę chłopca warsztatowego w zakładach elektrotechnicznych inż. Tadeusza Czarneckiego. Miał ledwie siedemnaście lat, a jednocześnie uczył się na legalnych kursach technicznych, uczęszczał na nielegalne komplety ogólnokształcące, pracował zawodowo i uczestniczył w akacjach „małego sabotażu”.
Konspiracja
W marcu 1941 roku Janek ukończył 18 lat. W tym samym czasie zaszły ważne procesy na szczytach konspiracyjnego dowództwa. W połowie roku doszło do istotnego porozumienia między kierownictwem Warszawskiej Chorągwi Szarych Szeregów a komendantem Okręgu Warszawskiego ZWZ płk. Antonim Chruścielem „Monterem”. Strona harcerska zobowiązała się do przeszkolenia trzystu pełnoletnich członków Szarych Szeregów w kierunku wojskowym i motorowym, tak aby mogli stanowić w przyszłości batalion odwodowy. Pod koniec roku organizacji szkolenia podjął się już nowy komendant Warszawskiej Chorągwi Stanisław Broniewski „Orsza”, który następnie został zastępcą dowódcy tworzonego batalionu odwodowego. Jan otrzymał możliwość dołączenia do grupy harcerzy przygotowywanej do przejścia szkolenia ZWZ-AK, choć w pierwszej kolejności na szkolenie skierowano starsze roczniki. W tym samym też okresie udało mu się ukończyć konspiracyjne liceum „Batorego” i zdać maturę, uzyskując świadectwo dojrzałości.
Robiąc to wszystko, potrafił jeszcze znajdować czas na spotkania towarzyskie w gronie zaufanych znajomych. Na jednym z tych spotkań Jan znakomicie parodiował… Hitlera, przedstawiając go jako bełkotliwego szaleńca, który ostatecznie sam potyka się o własne nogi. Były to krótkie ucieczki młodych ludzi od grozy otaczającej ich okupacyjnej rzeczywistości. Byli zdecydowani podjąć każde działanie.
Początkowo chodziło przede wszystkim o zrywanie niemieckich flag i afiszy, niszczenie witryn punktów usługowych współpracujących z Niemcami, malowanie symboli Polski Walczącej w widocznych punktach miasta. Pamiętać jednak trzeba, że w Generalnym Gubernatorstwie groziła za nie kara śmierci, a w najlepszym razie obóz koncentracyjny lub roboty w Reichu. Z drugiej strony, były one szalenie ważne z punktu widzenia podtrzymania morale społeczeństwa. Działalność ta była ponadto ważnym elementem przygotowania do planowanej na przyszłość działalności dywersyjnej, pozwalała oswoić się z zagrożeniem, przełamać strach, hartować poczucie odpowiedzialności za siebie i kolegów z zespołu, a także rozwijać umiejętności taktyczne w warunkach miejskich.
Jak zdobyć radio
W 1941 r. Szare Szeregi przechodziły w kolejną fazę rozwojową, wydzielając ze swojego grona najbardziej doświadczonych i wyszkolonych członków, którzy mieli jako pierwsi stanąć do otwartej walki z okupantem. Niedługo po przekształceniu ZWZ w AK, w marcu 1942 r. podpisano kolejne porozumienie, szczegółowo ustalające relacje pomiędzy Szarymi Szeregami a KG AK. W połowie 1942 r. „Anoda” rozpoczął szkolenie w podziemnej podchorążówce, które ukończył w stopniu plutonowego-podchorążego. W kolejnych miesiącach pomyślnie przeszedł również przeszkolenie minerskie i dywersyjne.
Jednocześnie, od połowy 1942 r. musiał też szukać sobie nowego zatrudnienia, albowiem jego dotychczasowy zakład inż. Czarneckiego został zamknięty. Po krótkotrwałym epizodzie pracy w Frontreparaturbetrieb Junkers 88 Janowi „Anodzie” udało się zdobyć zatrudnienie w zakładach Philipsa na warszawskiej Woli, gdzie zajmował się montowaniem odbiorników radiowych. Szybko zorientował się, że chociaż cały teren zakładów Philipsa był otoczony murem i strzeżony przez patrole Werkschutze, to istniała możliwość potajemnego wynoszenia niektórych elementów lub nawet całych urządzeń. „Anoda” dogadał się z kobietami sprzątającymi teren zakładów, że w określonych godzinach ze wskazanego okna będzie wyrzucał niektóre części. Ich zadaniem było zabranie tych części spod budynku, a następnie przerzucenie ich przez płot, w miejsce, do którego nikt w kolejnych godzinach nie powinien zaglądać. W ten sposób, po skończonej pracy, „Anoda” mógł swobodnie przejść kontrolę, pójść w wybrane miejsce i zabrać czekające na niego części. Aby nie sprowokować podejrzeń straży ani pozostałych pracowników zakładów, uważał, aby nie wykradać zbyt wiele elementów, ale i tak dzięki całej tej procedurze, ostatecznie zdołał skonstruować wiele urządzeń nasłuchowych i nadawczych.
KEDYW
W 1942 r. dokonano również gruntownej reorganizacji Warszawskiej Chorągwi Szarych Szeregów, w ramach której wydzielono trzy kategorie wiekowe: Zawiszaków, Szkoły Bojowe i Grupy Szturmowe. Do ostatniej należeli pełnoletni harcerze, którzy przeszli odpowiednie przeszkolenie strzeleckie i bojowe i mieli zostać oddelegowani do „Motoru”, specjalnej jednostki Oddziałów Dyspozycyjnych ZO KG AK, utworzonej w drugiej połowie 1942 roku. Jest to szczególnie ważne, bo chociaż organizacyjnie w dalszym ciągu podlegali kierownictwu Szarych Szeregów, to w zakresie szkolenia i co najważniejsze dowodzenia w akcji, podlegali dowództwu AK.
Członkowie Grup Szturmowych Szarych Szeregów utworzyli niebawem Oddział Specjalny „Jerzy”, dowodzony przez ppor. Ryszarda Białousa „Jerzego”, składający się z czterech hufców, odpowiadających przedwojennemu podziałowi Chorągwi Warszawskiej ZHP. Poszczególne hufce to:
• Centrum, dowodzony przez Tadeusza Zawadzkiego „Zośkę”, będącego jednocześnie zastępcą „Jerzego”,
• Południe, pod dowództwem Jana Bytnara „Rudego”,
• Wola, na czele z Janem Kopałką „Antkiem”,
• Praga pod dowództwem Henryka Ostrowskiego „Heńka”.
W skład Hufca Centrum, a zatem bezpośrednio pod komendę „Zośki”, został włączony „Anoda”, który jako świeżo upieczony plutonowy-podchorąży został mianowany zastępcą dowódcy drużyny Feliksa Pendelskiego „Felka”.
Na początku 1943 roku, ZO wspólnie z „Wachlarzem” utworzyły nową ściśle zakonspirowaną strukturę, Kierownictwa Dywersji AK, znaną jako „Kedyw” AK, dowodzoną przez płk. Augusta Fieldorfa „Nila”. Była to organizacja przeznaczona w specjalny sposób do prowadzenia tzw. Wielkiej Dywersji, czyli akcji bojowych wymierzonych bezpośrednio w okupanta. Cały „Motor”, włącznie z Grupami Szturmowymi Szarych Szeregów, a tym samym także z „Anodą”, został podporządkowany „Kedywowi” KG AK.
Akcja pod Arsenałem
Wczesnym rankiem 23 marca 1943 r. Gestapo aresztowało „Rudego”, jednego z najbardziej wyróżniających się członków Grup Szturmowych. Pierwsze brutalne przesłuchanie „Rudego” rozpoczęto już na „Pawiaku” kwadrans po przywiezieniu do więzienia. Tego samego poranka „Zośka” rzucił pomysł, aby jak najszybciej zorganizować odbicie więźnia, ale pierwsza akcja została odwołana. Minęły kolejne dwa dni nerwowych przygotowań. W tym czasie trwało torturowanie „Rudego” wożonego na przesłuchania z Pawiaka do siedziby Gestapo na Szucha. Najważniejszą sprawą było upewnienie się, że w więźniarce będzie znajdował się „Rudy” i że będzie przewożony nią z Szucha na Pawiak. Dopiero 26 marca rozesłano alarm do wszystkich przewidzianych uczestników, w tym również do „Anody” i „Katody” pracujących w zakładach Philipsa. Przed wyruszeniem na akcję poszli jeszcze razem do kościoła, aby swoje życie zawierzyć Bogu. Niemal w ostatniej chwili przed wyruszeniem więźniarki z Szucha na Pawiak przyszła zgoda na przeprowadzenie akcji.
Z bronią, ukrytą pod płaszczami, „Anoda” i „Katoda” przyjechali na miejsce zbiórki, gdzie dowiedzieli się szczegółów dotyczących planowanej akcji. Na jej dowódcę wyznaczono „Orszę”. „Katoda” miał zająć się osłoną od strony
ul. Miodowej, a dla „Anody” przewidziano dowodzenie sekcją „Butelki”, w skład której wchodzili również Tadeusz Hojko „Bolec”, Henryk Kupis „Heniek”, Stanisław Pomykalski „Stasiek”. „Uzbrojeni” byli w butelki wypełnione benzyną i tylko „Anoda”, jako dowódca sekcji miał dwa przestarzałe rewolwer. Na sygnał „Orszy”, to „Anoda” miał rzucić butelką w szoferkę jadącej więźniarki, a zaraz za nim to samo mieli zrobić pozostali członkowie jego sekcji. W ten sposób mieli zatrzymać pojazd, aby uniemożliwić mu ucieczkę w kierunku nieodległej od Arsenału bramy getta, a jednocześnie pozwolić pozostałym sekcjom na przeprowadzenie już bezpośredniego ataku na wartowników.
O zaplanowanym czasie, gdy ciężarówka marki „Renault” wyjeżdżała już z ul. Bielańskiej na skrzyżowanie pod budynkiem warszawskiego Arsenału, „Orsza” wyszedł przed chodnik i za pomocą gwizdka dał sygnał do ataku. „Anoda” wyskoczył przed więźniarkę i cisnął butelką w kierunku szoferki, ale rzut okazał się niecelny. Zaraz po „Anodzie” wyskoczyli pozostali członkowie sekcji „Butelki”, ale dopiero rzut, „Bolca”, okazał się w pełni celny. Szofer w ostatniej chwili musiał zorientować się w sytuacji, zdążył jeszcze nacisnąć na gaz i wyraźnie starał się po minięciu skrzyżowania skręcić w prawo,
w ul. Nalewki, gdzie znajdowała się brama do getta. Po chwili w jego kierunku posypał się grad strzałów, szofer osunął się na kierownicę, która z kolei skręciła w lewo, w kierunku ul. Długiej i budynku Arsenału. Wprawdzie po przejechaniu może dwudziestu metrów pojazd ostatecznie się zatrzymał, ale nie było to miejsce, które przewidziano w planie ataku, co mocno skomplikowało sprawę. Z „budy” więźniarki ostrzeliwało się dwóch żołnierzy, którzy wykazywali się opanowaniem i perfekcyjnym wyszkoleniem.
„Anoda”, który po wykonaniu swojego podstawowego zadania po wystrzelaniu wszystkich nabojów, krzyknął w stronę stojącego dalej „Katody”, aby ten dał mu swoje pistolety, a przeładował jego rewolwery. Przyjaciel zgodził się, dzięki czemu „Anoda” mógł kontynuować udział w walce. Zauważył Niemca, który mierzył do Macieja Dawidowskiego „Alka”. „Anoda”, który instynktownie wypalił w stronę przeciwnika, trafił go w brzuch. W tym momencie „Alek” był uratowany, ale tego szczęścia nie miał Tadeusz Krzyżewicz „Buzdygan”, który przebiegając przez ulicę, został dwukrotnie postrzelony przez wcześniej rannego granatowego policjanta.
O wyniku walki przesądziła heroiczna szarża „Zośki”, który widząc, że oddala się szansa na zwycięstwo, rzucił się biegiem w stronę płonącej ciężarówki. Za jego przykładem ruszyli też inni, po chwili unieszkodliwiając wartowników i uwalniając więźniów. Straszliwie zmasakrowany „Rudy” został przeniesiony do podstawionego samochodu osobowego, w którym już wcześniej umieszczono rannego „Buzdygana” i jak najszybciej ewakuowany z miejsca akcji. „Orsza” dał sygnał zakończenia ataku, po którym wszyscy uczestnicy mieli w przewidzianym z góry porządku oddalić się w różne strony.
„Anoda” dobiegł do pierwszego miejsca koncentracji po akcji na Podwalu, a następnie na ul. Filtrową. Dopiero gdy emocje już opadły, zorientował się, że został lekko draśnięty w szyję, a jego rękaw i nogawka od spodni miały wyraźne ślady przestrzelenia. W największe jednak zdumienie wprawił go fakt, że jego portfel, który nosił na piersi, był wyraźnie wgnieciony od kuli. Niestety, dopiero po akcji jej uczestnicy zorientowali się, że ich kolega Hubert Lenk „Hubert”, został zatrzymany przez volksdeutscha.
Udział „Anody” w Akcji pod Arsenałem, która wstrząsnęła Warszawą, jako pierwsza bitwa okupowanego miasta ze znienawidzonym wrogiem, został doceniony przez dowództwo Szarych Szeregów. Tydzień po akcji, we wnioskach awanse i odznaczenia dla uczestników ataku, zaraz po „Zośce” i „Alku” wymieniony został właśnie „Anoda”. W uznaniu zasług został odznaczony Krzyżem Walecznych. Akcja pod Arsenałem stała się wyraźnym przełomem, który miał trwale zmienić charakter działań dywersyjnych warszawskiej konspiracji.
„Rudy” zmarł w męczarniach kilka dni później, w następstwie ran odniesionych podczas bestialskiego śledztwa. Tego samego dnia zmarł również „Alek”, ciężko ranny już podczas odwrotu na ul. Długiej. Dwa dni po nich zmarł również „Buzdygan”. Hubert Lenk „Hubert”, oddany przez volksdeutscha w łapy Gestapo, w ciągu dwóch dni bestialskich tortur został zakatowany na Szucha. Niemcy stracili pod Arsenałem czterech ludzi, dziewięciu było rannych. W Akcji uwolniono dwudziestu jeden więźniów, w tym „Rudego”, a warszawskie podziemie przekonało się, że jest już gotowe zaplanować, przygotować i przeprowadzić skuteczną akcję zbrojną, w centrum miasta i to w godzinie popołudniowego szczytu. Niestety, w ramach odwetu za Akcję, Niemcy rozstrzelali 140 więźniów Pawiaka.
Celestynów
Nie minęły dwa miesiące, jak „Anoda” otrzymał informację o planowaniu kolejnej poważnej akcji, mającej na celu uwolnienie więźniów. Podziemny wywiad doniósł o szykowanym przez Niemców transporcie czterdziestu dziewięciu więźniów z KL Majdanek do KL Auschwitz, który to transport miał przejeżdżać przez warszawski węzeł kolejowy. Dowództwo „Kedywu” KG AK, nie miało wątpliwości, że do przeprowadzenia ataku najlepiej nadają się członkowie Grup Szturmowych Szarych Szeregów, którzy niedawno dowiedli swojej skuteczności.
Zadanie przygotowania akcji i przeprowadzenia szczegółowego rozpoznania powierzono „Zośce”, który przeżywał poważne załamanie po stracie przyjaciół. „Zośka” zdobył dokładne plany kolejowej więźniarki. Uznał, że najdogodniejszym miejscem do przeprowadzenia akcji będzie niewielka stacja kolejowa w Celestynowie, położonym kilka kilometrów na południowy-wschód od Otwocka. Szybko skompletowano oddział, pod dowództwem kpt. Mieczysława Kurkowskiego „Mietka”, którego zastępcą był „Zośka”, a obserwatorem z ramienia kierownictwa kpt. Adam Borys „Pług”. W godzinach popołudniowych 19 maja, na warszawskim pl. Starynkiewicza wsiedli do konspiracyjnych samochodów i odjechali w kierunku Celestynowa. Po ukryciu samochodów w lesie pod Celestynowem dalszą drogę uczestnicy akcji pokonali już pieszo. Oddział został podzielony na siedem grup, z których ważniejszymi była grupa uderzeniowa, dowodzona przez Sławomira Bittnera „Maćka” i grupa „Pociąg”, pod komendą „Felka”, liczące sobie po szesnastu ludzi. One miały przeprowadzić główny atak na transport kolejowy, uderzając od strony ulic Poniatowskiego i Kościuszki, podczas gdy pozostałe, kilkuosobowe grupy „Parowóz”, „Stacja”, „Zakręt” miały na celu opanowanie samej stacji, odcięcie łączności i zabezpieczenie drogi do Kołbieli i Dąbrówki.
„Anoda” został włączony w skład grupy uderzeniowej, ustawionej na wysokości kolejowej więźniarki oznaczonej numerem „401”. W tej samej grupie znajdowali się również „Katoda”, „Kuba”, Jerzy Gawin „Słoń”, Władysław Cieplak „Giewont”, którzy dwa miesiące wcześniej, razem z nim uwalniali „Rudego”, podobnie zresztą jak sam dowódca sekcji, Sławomir Bittner „Mietek”. Po jego prawej stronie miała działać grupa „Pociąg”, a przed nim, po drugiej stronie torów kolejowych, ustawił się „Gitara” z rkmem.
Zgodnie z informacjami wywiadowczymi, pociąg miał przyjechać do Celestynowa z Lublina o godz. 22.00 i zatrzymać się na trzy minuty. Gdy przybyli na miejsce, na stacji panował zupełny spokój, członkowie poszczególnych sekcji mogli bez przeszkód ustawić się na wyznaczonych pozycjach, kilku z nich, rozłożyło się całkiem swobodnie na dworcowych ławeczkach, udając przypadkowych podróżnych. Mijały minuty, minęła już wyznaczona godzina, ale pociąg nie przyjeżdżał. Po mniej więcej godzinie sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała, albowiem na stację wtoczył się pociąg wojskowy, w którym znajdowało się kilkuset niemieckich żołnierzy.
Wreszcie około godz. 1.00 już 20 maja od strony Lublina wjechał skład, na którego końcu zauważono charakterystyczny wagon, jakimi Niemcy przewozili więźniów. „Maciek” już miał dać sygnał do koncentracji swojej grupy, gdy niespodziewanie z wagonu wysiadł gestapowiec, widocznie znużony jazdą, chciał przespacerować się po peronie. „Maciek”, nie namyślając się wiele, wyciągnął pistolet, błyskawicznie wycelował i strzelił, kładąc Niemca na ziemi. Momentalnie dało się słyszeć zgrzyt zasuwanych drzwi wagonu, a z okien padły strzały eskorty. Chcąc zapanować nad sytuacją, „Zośka” dał sygnał do ataku i rozpoczęła się ogólna strzelanina. Walkę przerwał granat celnie wrzucony do przedziału wartowników. Sprawnie ewakuowano wszystkich więźniów, cała akcja trwała około czterdziestu minut i zakończyła się ogromnym sukcesem, uratowaniem kilkudziesięciu ludzi przed piekłem KL Auschwitz. Niestety, najwyższą cenę za ten sukces zapłacili por. Stanisław Kotorowicz „Kron” i por. Włodzimierz Stysło „Jan II”, którzy zostali śmiertelnie postrzeleni przez niemieckich wartowników.
Akcja w Celestynowie spotkała się z najwyższym uznaniem kierownictwa Szarych Szeregów i „Kedywu” KG AK. Kolejna w ciągu zaledwie kilku tygodni udana akcja dywersyjna dodała też animuszu samym uczestnikom, którzy nabierali doświadczenia i pewności siebie w bezpośrednim kontakcie z wrogiem.
Siarczana 6
„Anoda” nie zdążył jeszcze dobrze ochłonąć po przeżyciach z Celestynowa, tym bardziej że był zaaferowany stanem swojego najlepszego przyjaciela „Katody”, który w końcowej fazie akcji został trafiony w nogę, a przed końcem maja przyszła wiadomość o przygotowaniu kolejnej akcji. Podziemny wywiad przekazał informację, że w magazynach chemicznych na ul. Siarczanej 6, znajdują się spore zapasy chloranu potasu, wykorzystywanego do przygotowania materiałów wybuchowych. Dowództwo AK nie miało wątpliwości, że nadarza się znakomita okazja do zdobycia bezcennych materiałów. Do wykonania zadania wyznaczono Grupy Szturmowe Szarych Szeregów. Na dowódcę akcji mianowano kpt. Adama Borysa „Pługa”, który przekazał „Zośce” polecenie skompletowania oddziału do planowanej akcji, której nadano kryptonim „Sól”. W tym gronie nie mogło zabraknąć sprawdzonego już „Anody”, który został wyznaczony na dowódcę sekcji osłaniającej główne uderzenie.
W godzinach popołudniowych 27 maja zorganizowano odprawę w ogródku przy Szpitalu im. Dzieciątka Jezus na pl. Lindleya. Wieczorem oddział przemieścił się na Targówek Fabryczny, jeszcze za Szmulowizną, w pobliże wskazanych magazynów, a po zapadnięciu zmroku przystąpiono do realizacji zadania. Bez strat własnych wywieziono z magazynu w sumie dwadzieścia jeden beczek chlorku potasu i dziesięć beczek tlenku żelaza, które zostały z kolei przewiezione przez całą Warszawę i zdeponowane w tajnym magazynie przy ul. Barskiej. Akcja została zaplanowana i przeprowadzona tak, aby niemieckie służby bezpieczeństwa, uznały ją za zwykły napad rabunkowy, niezwiązany z działalnością polskiego Podziemia.
Fatalny czerwiec 1943 r.
W kolejnych tygodniach, w czerwcu i lipcu 1943 r., pojawiały się jeszcze plany powtórzenia znakomitej akcji w Celestynowie i odbicia więźniów przewożonych do KL Auschwitz. Również w tym wypadku „Anoda”, podobnie jak inni jego przyjaciele z Hufca Centrum byli brani pod uwagę.
W tym też czasie na najwyższym szczeblu KG AK zapadła decyzja o przeprowadzeniu największej akcji dywersyjnej „Kedywu” AK, której celem miały stać się strażnice Grenzschutzu. Przygotowania musiały zostać jednak odłożone, w następstwie tragicznego zdarzenia, do jakiego doszło 30 czerwca 1943 roku na warszawskiej Ochocie. Tego dnia Komendant Główny AK gen. Stefan Rowecki „Grot” został aresztowany przez Gestapo i po krótkim pobycie w gmachu przy alei Szucha został przewieziony samolotem bezpośrednio do Berlina. W tych okolicznościach wszystkie poważniejsze operacje musiały zostać wstrzymane, ze względów bezpieczeństwa, trzeba było zmieniać lokale kontaktowe, szyfry, hasła. Był to drugi poważny cios w polskie podziemie, bo początku miesiąca doszło do fatalnej „wsypy” innego oddziału dyspozycyjnego KG AK, mianowicie „Kosy 30”. Kilka dni po aresztowaniu „Grota” nadeszła wstrząsająca wiadomość o śmierci premiera rządu emigracyjnego i Naczelnego Wodza WP, gen. Władysława Sikorskiego, który zginął w katastrofie lotniczej pod Gibraltarem.
Szczęśliwie uderzenie te przetrwało dowództwo „Kedywu” AK z Augustem Fieldorfem „Nilem” na czele, dzięki czemu można było względnie szybko powrócić do planów akcji, zatwierdzonej jeszcze przez „Grota”, tj. ataku na niemieckie posterunki graniczne. Uznano, że właśnie w tym czasie taka szeroka i śmiała operacja była jak najbardziej wskazana, aby zademonstrować zarówno okupantowi, jak i własnym ludziom, że polskie Podziemie nie dało się złamać.
„Taśma”
Jednym z najważniejszych elementów ogólnej akcji „Taśma”, oznaczającej operację rozbijania posterunków granicznych, na północno-wschodnim odcinku granicy Generalnego Gubernatorstwa, był atak na strażnicę w okolicach miejscowości Sieczychy, położonej około dziesięciu kilometrów na północ od Wyszkowa. Z uwagi na znaczną odległość od Warszawy i blisko osiemdziesiąt zaangażowanych w akcję osób, zdecydowano, że będą dojeżdżać w region koncentracji w niewielkich, kilkuosobowych grupach. „Anoda” jechał z Witoldem Bartnickim „Kadłubkiem”, Andrzejem Wolskim „Jurem”, z którymi brał udział w pamiętnej Akcji pod Arsenałem i Wiesławem Wiecheckim „Wiechem”. 18 sierpnia dojechali do wioski Leszczydół-Nowiny, położonej na północnych obrzeżach Wyszkowa, gdzie spotkali się z łącznikiem lokalnej komórki AK, „Idkiem”. Wspólnie przeszli do jego gospodarstwa, gdzie uczestnicy akcji zostali ulokowani na poddaszu stodoły. Jako „letnicy na wycieczce” spędzili w stodole dwie noce, aby o świcie 20 sierpnia 1943 r. ruszyć na miejsce zbiórki w lesie nieopodal jednej z gajówek Nadleśnictwa Wyszków. Znajdowało się ono w pobliżu tzw. Linii Powstańców z 1863 roku, która położona jest może kilometr na północ od Leszczydół-Nowiny. Na miejscu już czekała większość osób przewidzianych do akcji, byli też oczywiście „Zośka” (tym razem pełniący funkcję obserwatora) Sławomir Bittner „Maciek”, Andrzej Romocki „Morro”, wyznaczony na dowódcę ataku. Około godziny 16.00 zarządzono niewielki posiłek, po którym „Zośka” poprowadził odprawę przed akcją. „Anoda”, podobnie jak w Celestynowie, znalazł się w sekcji uderzeniowej, dowodzonej przez „Maćka”, do której należało najtrudniejsze zadanie, bezpośredniego uderzenia na strażnicę Grenzschutzu, wedle rozpoznania strzeżoną przez dwunastu żołnierzy.
Wieczorem 20 sierpnia przeszli las i podeszli w pobliże Sieczych, gdzie poszczególne sekcje zajęły przewidziane miejsca. Dwóch zwiadowców, którzy podkradli się pod strażnicę, zameldowało „Zośce”, że najpewniej większość wartowników już śpi, na zewnątrz tylko jeden stoi na warcie. Tuż przed północą grupa uderzeniowa podeszła pod teren otaczający strażnicę, rzucony został granat podziemnej produkcji, hałaśliwa „filipinka”. Grupa „Maćka” podbiegła do ogrodzenia otaczającego strażnicę, „Anoda” z pistoletu maszynowego ostrzelał okienka strzelnicze budynku, osłaniając swoich kolegów. Z tyłu sekundował mu Edmund Baranowski „Jur”, który trzymał dla niego zapasowe magazynki z amunicją. Wokół rozgorzała już regularna wymiana ognia, Niemcy byli dobrze uzbrojeni, dysponowali dogodną pozycją obronną.
Wreszcie „Maćkowi”, osłanianemu przez „Anodę”, udało się posłać celną „filipinkę” pod drzwi strażnicy, ale ku zaskoczeniu wszystkich, zawiasy nie puściły. Nieopodal, wybuch granatu powalił „Kubę”, który zgubił swoje charakterystyczne, okrągłe okulary, bez których niemal zupełnie nic nie widział. Szczęśliwie obok był „Kadłubek”, który pomógł koledze. Gdy przed strażnicą trwała intensywna wymiana ognia, przy ogrodzeniu, okalającym teren pojawił się „Zośka”. Formalnie miał być tylko obserwatorem akcji, ale wielu świadków potwierdzało, że brał czynny udział, starając się wesprzeć swoich kolegów. Nagle stojący obok niego „Anoda” krzyknął: „Tadeusz uważaj, ostrzał!”, ale ten nie zdążył już zareagować. „Zośka” dostał strzał prosto w serce. Zginął na miejscu. W tym samym czasie grupie uderzeniowej wreszcie udało się sforsować drzwi i wedrzeć do środka. Załoga strażnicy zginęła lub ratowała się ucieczką.
Wykonawszy zadanie, atakujący cofnęli się w las. Na czele odwrotu szedł „Anoda”, któremu wskazówek, dotyczących terenu i dogodnych przejść udzielał Radosław Rytel. Droga w kierunku Bugu minęła całkiem sprawnie, po tym, jak „Anodzie” udało się zorganizować rowery. Przez rzekę przeprawili się promem w okolicach Kamieńczyka, a dalej już bez większych przeszkód dojechali do Warszawy. Za swoją postawę w akcji pod Sieczychami „Anoda” otrzymał specjalne wyróżnienie dowództwa. Jedyną śmiertelną ofiarą po stronie atakujących był „Zośka”.
Jak się miało też niebawem okazać, rozbicie strażnicy w Sieczychach było jednym przełomowych wydarzeń w rozbudowie oddziałów dyspozycyjnych „Kedywu” KG AK, albowiem już po kilku dniach „Jerzy” podjął decyzję o przekształceniu swojego oddziału w Batalion AK „Zośka”. Przejście od struktury oddziałów specjalnych, charakterystycznych dla głębokiej konspiracji, do struktury czysto wojskowej z plutonami, kompaniami i batalionami, wyznaczało zasadniczy kierunek zmian, promowanych przez KG AK, a stanowiących jeden z kluczowych elementów przygotowania do przyszłego powstania powszechnego.
Na frontach toczącej się wojny zachodziły przełomowe wydarzenia, na południu Amerykanie i Brytyjczycy wylądowali już w pobliżu Neapolu, Włochy zmieniały front, na wschodzie Niemcy ponieśli klęską na Łuku Kurskim, niemieckie miasta przeżywały coraz poważniejsze bombardowania. Już nikt nie miał wątpliwości, że Niemcy wojnę przegrają, ale liczyło się to, aby przegonić ich samodzielnie, w otwartej walce. Do tego szykowało się całe Polskie Państwo Podziemne, w tym harcerskie oddziały dyspozycyjne, do tego też szykował się dwudziestoletni „Anoda”.
Jego dalsze losy, w tym przede wszystkim udział w Powstaniu Warszawskim, zasługują z pewnością na oddzielne opracowanie.