Monte Cassino – najkrwawsza bitwa II wojny światowej, największa chwała polskiego żołnierza

W najnowszym wydaniu:

WG-47-2024 - Okładka

Monte Cassino – najkrwawsza bitwa II wojny światowej, największa chwała polskiego żołnierza

Żołnierze 2 Polskiego Korpusu! Jeżeliby mi dano do wyboru między którymikolwiek żołnierzami, których bym chciał mieć pod swoim dowództwem, wybrałbym Was – Polaków.

Harold Alexander „Czwarte natarcie na górę klasztorną – będzie polskim natarciem. Tam gdzie padli Amerykanie, Anglicy, Nowozelandczycy, Francuzi, Hindusi” ‒ napisał Melchior Wańkowicz  w swoim reportażu z pola bitwy.

Matthew Parker, autor książki „Monte Cassino. Opowieść o najbardziej zaciętej bitwie II wojny światowej”, nazwał masyw Cassino najpotężniejszym systemem obronnym, z jakim podczas wojny zetknęli się Brytyjczycy i Amerykanie. 

Melchior Wańkowicz w „Szkicach spod Monte Cassino” pisał: „Przejście na Rzym pod Monte Cassino było od niepamiętnych czasów miejscem, w którym obrońcy Włoch zastępowali drogę najeźdźcom ciągnącym z południa. W tym miejscu góry spiętrzone od morza do morza zostawiają tylko pas dziesięciokilometrowej szerokości, którym płynie rzeka Liri. O sforsowanie tego przejścia walczono od wieków i ten klasyczny przedmiot obrony był stale przerabiany w zadaniach włoskiego sztabu generalnego”.

Trzy pierwsze natarcia na świetnie obsadzony klasztor na Monte Cassino załamały się. Linii Gustawa nie udało się przełamać wojskom amerykańskim, angielskim, nowozelandzkim, hinduskim i francuskim. Poważnym błędem było zbombardowanie w lutym klasztoru na Monte Cassino, gdyż nie zostały zniszczone grube mury przyziemia i liczne pomieszczenia poniżej poziomu gruntu, które po bombardowaniu stały się silnymi punktami obrony świetnie wyszkolonych niemieckich spadochroniarzy. Łącznie alianci (Amerykanie, Brytyjczycy, Hindusi i Nowozelandczycy) w natarciach na Monte Cassino stracili około 48 tysięcy ludzi, nie zdobywając wzgórza i nie przełamując Linii Gustawa.

Przybywają Polacy
Jeszcze zanim nowozelandzkie i hinduskie uderzenie się załamało, gen. Harold Alexander uznał, że izolowane akcje uderzeniowe pojedynczych brygad i dywizji nic nie dadzą i zaczął planowanie znacznie szerzej zakrojonej ofensywy, na ponad 30-kilometrowym froncie, która pozwoliłaby ostatecznie przełamać Linię Gustawa i otworzyć wreszcie drogę na Rzym Główną siłę atakującą czwartego natarcia (operacja „Honker”, 11-19 maja) miał stanowić 2 Korpus Polski pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Anders, bez konsultacji z polskimi władzami wojskowymi (co spowodowało gniewną reakcję Naczelnego Wodza gen. Sosnkowskiego – przeciwnika frontalnego ataku na umocnienia niemieckie) przyjął propozycję.
Drugi Korpus Polski został sformowany  21 lipca 1943 r. z dowództwa i jednostek Armii Polskiej na Wschodzie na podstawie rozkazu i wytycznych Naczelnego Wodza, generała broni Władysława Sikorskiego z 16 i 29 czerwca 1943 r., w północnym Iraku, w rejonie Kirkuku i Ałtun Kapon. Dowództwo Armii w Polu przemianowano na dowództwo 2 Korpusu Polskiego. W sierpniu i wrześniu korpus przegrupowano do południowej Palestyny, skąd przez Egipt przerzucono go do Włoch.

Pierwsze polskie natarcie
Atak rozpoczął się w nocy z 11 na 12 maja 1944 r. o godz. 23.00 od ostrzału artyleryjskiego. Żołnierze szli do nocnego ataku w zaminowanym, niemal nieosłoniętym terenie, pełnym zasieków i przeszkód z koncertiny pod niemieckim ostrzałem prowadzonym z bunkrów, stanowisk artylerii i moździerzy, których nie był w stanie zniszczyć ponad godzinny ostrzał 1060 dział. W dodatku posuwali się w terenie zupełnie nieznanym, co było wynikiem niefortunnego rozkazu
gen. Leese’a zabraniającego 2 Korpusowi wysyłania patroli rozpoznawczych na ziemię niczyją. Leese chciał ukryć przed Niemcami, że mają przed sobą Polaków, ale spowodował tym wysokie straty wśród idących do ataku na oślep żołnierzy. W dodatku Niemcy mieli nacierających Polaków jak na dłoni, więc mogli prowadzić huraganowy ostrzał.
Do natarcia na wzgórza „593” i „569” ruszył 2 Batalion Strzelców Karpackich. Na prawym skrzydle wchodził w „Gardziel” z zadaniem zdobycia „Massa Albaneta” 1 Batalion Strzelców Karpackich wzmocniony czołgami, działami samobieżnymi i saperami. Mimo silnego ognia zaporowego artylerii niemieckiej i ostrzału z broni strzeleckiej i maszynowej z doskonale zamaskowanych bunkrów 2. batalion opanował wzgórze „593” i ruszył na „569”, ale został zatrzymany, ponosząc duże straty. Nieco później dołączył do niego 1. batalion, który w drodze stracił dwa czołgi i prawie wszystkich saperów, próbujących prowadzić rozminowanie pod ogniem.
Niemcy starali się kontratakować z rejonu „Santa Lucia” i „Castellone”, ale wszystkie te uderzenia zostały odparte. Najdłużej walczył 2. batalion na „593”, który do godz. 6.18 odparł cztery kontrataki. Dla wzmocnienia podciągnięta została kompania
kpt. Tadeusza Radwańskiego z 3 Batalionu Strzelców Karpackich, ale sytuacja stawała się coraz cięższa. Do 8.30 polegli dowódcy obu czołowych kompanii i dowódca rzutu obronnego mjr Ludwik Rawicz-Rojek, a dowódca batalionu ppłk Brzósko został ciężko kontuzjowany.
O godz. 8.30 wyszedł kolejny, piąty niemiecki kontratak, który również został odparty, lecz żołnierzom kończyła się amunicja. W południe 12 maja na „593” było już tylko siedemnastu żołnierzy i jeden oficer. Straty 3 DSK 12 maja wyniosły siedmiuset ludzi, głównie z 1. i 2. batalionu. 3. kompania por. Edwarda Maślony z 1. batalionu trwała na stanowiskach na wschodnich stokach „Gardzieli” do 13 maja, do godz. 14.30.

Widmo ataku na Widmo
Do ataku na górę „Widmo” szły 13 Wileński Batalion Strzelców i 15 Wileński Batalion Strzelców, oba wzmocnione przez saperów i miotacze ognia. Żołnierze bardzo dotkliwie odczuwali ostrzał artyleryjski w kamienistym terenie. Gdy między 2.30 a 3.00 wdarli się wreszcie na „Widmo”, straty sięgały 20 proc.
Kompanie lewoskrzydłowego 15. batalionu zostały poderwane o 3.30 przez mjr. Leona Gnatowskiego do ataku na wzgórze „575”, ale pod silnym ogniem musiały się zatrzymać. Prawoskrzydłowy 13. batalion ppłk. Władysława Kamińskiego bardzo ucierpiał od bocznego ognia z „San Angelo”.
Po opanowaniu szczytu kompanie ruszyły ku „San Angelo”, ale po 200 metrach dotarły do głębokiej rozpadliny, która była pełna pułapek minowych i gniazd karabinów maszynowych. W obliczu całkowitej zagłady dowódca nakazał odwrót na wzgórze „706”, gdzie 14 batalion utrzymał stanowiska. O godz. 14 dowódca Korpusu dał rozkaz wycofania na pozycje wyjściowe. Większość artylerii Korpusu (wraz z artylerią brytyjską) miała działa zbyt słabe, by zniszczyć bunkry nieprzyjaciela. Ogień armat i haubic – mimo znacznego zużycia amunicji – był mało skuteczny, zaś moździerze ciężkie Polacy otrzymali niemal w przeddzień bitwy, więc obsługa nie była należycie przeszkolona. Załamane polskie natarcie, chociaż nie dało spodziewanych sukcesów terenowych z powodu braku odpowiedniego wsparcia artyleryjskiego, zdezorientowało dowództwo niemieckie co do kierunku głównego uderzenia 8 Armii brytyjskiej. Rozpoznano walką większość punktów ogniowych nieprzyjaciela, zlokalizowano baterie jego moździerzy. Schwytani Niemcy potwierdzali, że ponieśli ogromne straty: całkowicie zniszczony został ich batalion 1 Regimentu Strzelców Spadochronowych. W innych kompaniach niemieckich pozostało po kilkunastu ludzi, chociaż niedawno otrzymały uzupełnienia do pełnych stanów.
Dowódcy brytyjscy uznali, że 2 Korpus Polski w pierwszym dniu natarcia związał około dziewięć batalionów niemieckich, dzięki czemu wojska FKE i XIII Korpusu, mając przed swoim frontem zaledwie 5 batalionów (sic!) przeciwnika, mogły uzyskać wyraźne sukcesy w Górach Auruncyjskich i forsowaniu rzeki Garigliano.
W ciągu tych kilku dni przerwy w działaniach artyleria Korpusu prowadziła ostrzał nękający,
a 15 maja dokonała półgodzinnej „prowokacyjnej demonstracji ogniowej” na wzgórza „593” i „569” celem ustalenia, czy nieprzyjaciel w dalszym ciągu obsadza te punkty, które wcześniej zajmował. Gen. Leese 16 maja o godz. 7.00 zdecydował o powtórzeniu natarcia następnego dnia.

Poszli szaleni, zażarci…
Zanim doszło do decydującego natarcia przez cztery dni niemieckie pozycje były bombardowane przez aliantów.  Niemcom groził głęboki wyłom polski na „Albanetę” albo „San Angelo” i tym samym odcięcie ich sił zamkniętych w klasztorze Monte Cassino i osadzonych na przylegających wzgórzach. 
16 Lwowski Batalion Strzelców 16 maja o godz. 22.20 wypadem zajął „Widmo”, dzięki czemu Polacy zagrozili Niemcom na „San Angelo”, będącym kluczowym punktem ich obrony masywu, skąd łatwo było przeniknąć w głąb nieprzyjacielskich pozycji, aż do stanowisk ogniowych artylerii. Opanowanie wzgórz „593” i „569” zagroziło stanowiskom moździerzy niemieckich (w tzw. „wąwozie moździerzy”). Ten drugi atak przyniósł przełom na polskim odcinku: zdobyto i utrzymano „Widmo”, „593”, „Monte Castellone” i „Massa Albaneta”.
Pod koniec dnia 17 maja Polacy przełamali północny skraj pierścienia obronnego, opanowując Colle San Angelo. W tym czasie XIII Korpus brytyjski przekroczył rzekę Rapido u jej ujścia do rzeki Liri przez, co związało resztę niemieckich rezerw.
Te dwa uderzenia – przy polskim parciu od północy grożącym odcięciem części wojsk niemieckich – doprowadziły do wycofania się Niemców na odległą o około 15 kilometrów „Linię Hitlera”. Niemiecka 1 Dywizja Pancerno-Spadochronowa po całodobowych walkach otrzymała rozkaz wycofania się. Polacy przechwycili meldunek niemiecki o wycofaniu się z klasztoru. Nakazano artylerii ostrzeliwać drogi odwrotu nieprzyjaciela. W nocy 17/18 maja 1944 r. Niemcy opuścili klasztor, obawiając się okrążenia. Ponad stu spadochroniarzy niemieckich ze straży tylnej zeszło z klasztoru na południe, by poddać się oddziałom brytyjskim. Kilkudziesięciu Niemców posuwało się pod ostrzałem w kierunku Monte Cairo.


Biało-czerwony sztandar wśród chmur
Nad ranem Polacy zauważyli nad klasztorem białą flagę. Patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich pod dowództwem ppor. Kazimierza Gurbiela, przechodząc bez strat pole minowe o wymiarach 300 × 100 metrów, wkroczył do ruin klasztoru. Wziął do niewoli szesnastu rannych żołnierzy niemieckich pod opieką trzech sanitariuszy i zatknął na murach najpierw proporzec 12 Pułku Ułanów, uszyty na poczekaniu przez plut. Jana Donocika, W samo południe na ruinach klasztoru Monte Cassino plutonowy Emil Czech, odegrał hejnał mariacki, ogłaszając zwycięstwo polskich żołnierzy.
Około 14 do klasztoru weszła grupa szturmowa ppor. Adama Lorenza z pocztu dowódcy 3 kompanii 5 Batalionu Strzelców Karpackich, która zawiesiła na ruinach polską flagę narodową. Skąd Polacy ją mieli? No cóż, nie przyszli pod Monte Cassino, żeby się wycofać. Flaga przez cały czas polskiego natarcia noszona była w chlebaku przez st. sierż. Ryszarda Stachurskiego. Wkrótce nad klasztor nadleciał amerykański myśliwiec, który zrzucił wiązankę róż
Dopiero w kilka godzin później na wyraźne polecenie gen. Andersa obok polskiej flagi została wywieszona flaga brytyjska. Polacy zadbali jednak, by nie znalazła się ona „na równi” z flagą biało-czerwoną. Tego samego dnia na naprędce zorganizowanej uroczystości po raz pierwszy żołnierze 2 Korpusu wysłuchali pieśni, która stała się drugim hymnem Polski – „Czerwonych Maków na Monte Cassino”.

„Za Polskę i dla Polski”
Polskie walki o masyw Monte Cassino i Piedimonte trwały 13 dni i 20 godzin. Były niezwykle krwawe. Zginęło 923 żołnierzy, 2931 zostało rannych, w tym wielu ciężko. Za zaginionych uznano 345, z których 251 powróciło do oddziałów po zakończeniu walk Jednak już w czerwcu 2 Korpus Polski ponownie wkroczył do akcji, wyzwalając w lipcu 1944 r. roku Loreto i Ankonę. Wygrana bitwa o Ankonę, ważne miasto portowe, ułatwiła przełamanie niemieckiego systemu umocnień o znaczeniu strategicznym tzw. Linii Gotów.
Wydawało się, że dla żołnierzy polskich walczących pod Monte Cassino nie było rzeczy niemożliwych. Powyższy opis jest bardzo skrócony, ale przecież ta bitwa to nie tylko huraganowy ogień nieprzyjaciela. To działa rozbierane, w częściach podciągane na pozycje przez polskich żołnierzy i montowane pod niemieckim ogniem. To czas spędzany pod niemieckim ostrzałem bez kropli wody, żeby zwilżyć gardło, za to z ciałami kolegów, których nie było komu zbierać, leżącymi tuż obok. To… odchody, które żołnierze w puszkach po konserwach wyrzucali ze swoich pozycji. To śmierć kolegów i kule, które jak w żołnierskiej piosence „Pan Bóg nosił”. W polskim natarciu na Monte Cassino nie było bezpieczniejszych i mniej bezpiecznych pozycji. Śmierć była dosłownie wszędzie. I tylko polscy żołnierze potrafili stawić jej czoło.
‒ To był szereg bunkrów, na trzech ludzi każdy. Z wąską strzelnicą, z karabinem maszynowym lub miotaczem ognia w środku. Były one rozrzucone w trójkąt, tak że ognie się krzyżowały. Przed bunkrami teren był zaminowany i otoczony drutem kolczastym ‒ wspominał uczestnik ataku na Widmo. I tylko polscy dowódcy umieli tak poderwać żołnierzy do walki. Jak nie dumą narodową, to… humorem.
Kiedy 17 maja w czasie kontrataku niemieckiego na San Angelo przeprowadzanego przy wsparciu ciężkich moździerzy, Polacy zaczęli się łamać; sierż. Marian Czapliński, który później poległ na Linii Gotów, zaintonował „Jeszcze Polska nie zginęła”, Żołnierze podchwycili słowa hymnu i walka rozgorzała na nowo. Wsparcia udzielił 2. pluton 1. kompanii. 16 Batalion pozostał na zdobytych pozycjach. Mjr Jan Żychoń z 13 Wileńskiego Batalionu Strzelców, oficer wywiadu, umierając, powiedział: „Za Polskę i dla Polski”.
„Mjr. Stańczyk ‒ dowódca
17 baonu w czasie serii cekaemów zdobył się na zupełnie niepowtarzalny czyn. „My leżelim, a pan major stojał ‒ opowiadał mi jeden z żołnierzy zaraz potem ‒ to pewno coś zobaczył. Każdemu ciekawość: czołgi nasze idą? Niemcy poddają się?… A pan major podniósł wysoko but i krzyczy: >>Dobry znak, chłopcy! W gówno wdepłem!<<. To my roześmiali się tylko i poszli. Kużden jeden pomyślał ‒ jak stary takie szpasy odwala, to pewno nie już taki ostatni koniec”, zapisał żołnierską relację Melchior Wańkowicz w „Szkicach spod Monte Cassino”. Wielu prosto na śmierć.
Major Romuald Lipiński 70 lat po bitwie wspominał, że w 1944 r. miał osiemnaście lat i był „rozpieszczonym chłopcem”, którego na Monte Cassino przywitała śmierć. Tutaj nie było kwiatów, ale konary drzew i rozkładające się trupy żołnierzy różnej narodowości. Ten widok pozostał mi na całe życie. W dolinie była łąka usłana czerwonymi makami, lecz na wzgórzach rządziła śmierć ‒ wspominał.
‒ 18 maja to moment rozpoczęcia natarcia. Moment, którego nie można zapomnieć. Wieczorem, góry przed nami się zapaliły. Przygotowanie artyleryjskie ‒ jak okiem sięgnąć jedna wielka łuna ognia ‒ wspominał żołnierz 2 Korpusu, uczestnik bitwy pod Monte Cassino.
‒ Po bardzo ciężkich, krwawych natarciach i przeciwnatarciach dywizja kresowa zdobyła Widmo o godzinie siódmej (…), utrzymała tę pozycję, a następnie opanowała małe San Angelo, ale na właściwe San Angelo, mimo wielu uderzeń, nie zdołała się wedrzeć. Kolejne natarcia dywizji karpackiej na wzgórze 593 zostały odparte. Straty były ogromne. Zabrakło nam odwodów. Ale te całodzienne walki poważnie nadwyrężyły też zwartość niemieckiej obrony. Nieprzyjaciel był także wyczerpany, może nawet bardziej niż my. I oto nastąpił moment krytyczny bitwy, kiedy to przeciwnicy leżą naprzeciw siebie, niezdolni, zdawałoby się, do niczego. W takiej sytuacji zwycięstwo przypada temu, kto ma silniejszą wolę, kto zdobędzie się na jeszcze jeden wysiłek. Aby to uczynić, wprowadzono do walki komandosów, część 15 pułku ułanów, ściągniętych z odcinka obrony, oraz dwa bataliony improwizowane, złożone z obsługi pułku dział przeciwlotniczych, kierowców samochodowych, warsztatowców, pocztowców itp. ‒ wspominał kpt. Bronisław Dzikiewicz
Po bitwie najwięksi bohaterowie, uważali, że ani nikt ich nie zrozumie, ani nie będą potrafili opowiedzieć, o tym, co przeszli.  ‒ Prowadziłem go, ale proszę sobie wyobrazić to słońce, maj, niektóre trupy leżały dwa, czy trzy dni. Ja byłem bardzo małomówny. Co mogłem mu powiedzieć? Leży tu Tadzio Gasińki, podchorąży, który był na froncie tylko parę godzin ‒ wspominał weteran walk pod Monte Cassino, który oprowadzał po terenie walk Melchiora Wańkowicza.
Wtedy jeszcze wszyscy wierzyli, że krwią okupili wolną Polskę, że Zachód odwdzięczy się Polsce, że zapłacili daninę tak wielką, iż nie będzie drugiej zdrady. Mylili się. Los Polski został przesądzony w Teheranie i przypieczętowany zdradą w Jałcie. Bohaterom spod Monte Cassino zakazano udziału wielkiej defiladzie zwycięstwa w Londynie. Ale… Przejdą lata i wieki przeminą, a Monte Cassino będzie symbolem chwały polskiego żołnierza. Ta ziemia do Polski należy!

Źródła:
https://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/1 126 540,Monte-Cassino- proc.e2 proc.80 proc.93-najbardziej-zacieta-bitwa-II-wojny-swiatowej-na-Zachodzie
Melchior Wańkowicz, „Szkice spod Monte Cassino”.

W razie problemów prosimy pisać na adres mailowy:
kontakt@pl1.tv