Dzisiaj sytuacja wygląda jasno: Aleksander Łukaszenka prześladuje i aresztuje działaczy polskiej mniejszości na Białorusi. Dlatego autor stwierdzenia „Łukaszenko – najlepszy przyjaciel Polaków” musi być albo idiotą, albo agentem. Jeżeli przy okazji atakuje represjonowanych na Białorusi rodaków, okazuje się na dodatek renegatem.
W ostatnich latach pisałem o Białorusi z dużą dozą wstrzemięźliwości. Było oczywiste, że prezydent Aleksander Łukaszenka jest postsowieckim satrapą o autorytarnych zapędach. Równocześnie wypadało jeśli nie docenić, to przynajmniej odnotować bardziej pozytywne aspekty jego polityki: Łukaszenka zachowywał sporą przestrzeń autonomii, zręcznie manewrując pomiędzy Rosją a tzw. Europą. Z jednej strony nie podporządkował się zupełnie Putinowi, choć ze względów gospodarczych musiał się z nim liczyć, a nawet pozostawać w jakiejś formie zależności. Z drugiej strony Białoruś nie stała się kolejnym obszarem gospodarczo-ideologicznego „podboju” dokonywanego przez – tak to umownie nazwijmy – spółkę Sorosa i zachodnich koncernów.