Lewica nie chce przyznać, że komunizm i nazizm łączy… socjalizm! Czy komunizm i nazizm rzeczywiście znajdują się na przeciwległych biegunach politycznego spektrum, jakby życzyła sobie tego mainstreamowa lewica? Nie należę do ugodowych, więc chętnie zakwestionuję zgniły „kompromis”, który narzuciły opinii publicznej salonowe elitki.
Jakiś czas temu w moje ręce wpadła potężna praca francuskiego dziennikarza Thierry’ego Woltona „Historia komunizmu na świecie”. Dzieło liczy ponad 1200 stron, a warto zaznaczyć, że jest to tylko pierwszy tom z całej trylogii, stanowiącej kompletne przedstawienie dziejów tej zbrodniczej ideologii. Część, którą nabyłem podczas spaceru w Empiku, nosi podtytuł „Kaci” i została poświęcona rewolucyjnym przewrotom oraz kształtowaniu się totalitarnych struktur państwowych.
Rzućmy okiem na rozdział 7, czyli „Czerwoni i brunatni”, w którym autor pochyla się nad wzajemnymi relacjami komunistów i narodowych socjalistów. Co istotne, tytuł podrozdziału, z którego wypisałem poniższe fragmenty, brzmi następująco: „Socjalistyczna matryca”. Jak się Państwo za chwilę przekonają, wspólną matrycą komunizmu i nazizmu jest… socjalizm. Taki wniosek próbuje właśnie udowodnić badacz. Najpierw skierujmy wzrok na s. 359, gdzie znalazło się całkiem zwięzłe przedstawienie wspólnych cech obu tych formacji:
Początkowo nazizm jest ruchem robotników, chłopów, drobnej burżuazji, wyrzutków kapitalizmu. (…) Wypracowany w 1920 roku program NSDAP jest wyraźnie lewicowy, głosi upaństwowienie wielkich przedsiębiorstw, udział robotników w zyskach firm, korzystne emerytury… Takie żądania wysuwali wówczas także socjaliści. (…) Nienawiść w stosunku do liberalnej demokracji i jej wartości: wolności, indywidualności, różnorodności – to wspólna cecha nazizmu i komunizmu. Ma ona źródło w łączącym obie ideologie wstręcie do burżuazji: ta klasa niosąca społeczeństwom nowoczesność była kozłem ofiarnym, na którego zrzucali całe zło świata Hitler, a wcześniej Lenin.
Zdaniem Woltona podobieństwo tkwi nawet w samej wizji świata, który ma zostać urzeczywistniony „na końcu historii”, jak również w warstwie językowej, czyli propagandzie kierowanej do mas:
W nazizmie dostrzeżemy wiele obietnic komunizmu – albo vice versa. Hitler liczy na to, że stworzy solidarną i braterską wspólnotę narodową – przypomina ona społeczeństwo bezklasowego marksizmu-leninizmu. (…) Język nazistów do złudzenia przypomina ten, którego używa Międzynarodówka Komunistyczna.
Kilka stron wcześniej, a dokładnie na s. 351, Wolton opisał lata 20. i 30. XX wieku w Republice Weimarskiej, gdzie naziści i Komunistyczna Partia Niemiec (KPD) ochoczo współdziałały przy niszczeniu wspólnego wroga. Co ciekawe, była nim niemiecka socjaldemokracja, czyli Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD). Jak się okazuje, umiarkowana frakcja socjalistów, która w tamtym okresie nie dążyła do zniszczenia kapitalizmu, a do jego zreformowania na drodze walki parlamentarnej (tzw. reformizm będący pokłosiem rewizji Bernsteina), dla komunistów była czymś gorszym niż – co by tu dużo mówić – rewolucyjnie ukierunkowany nazizm:
Poza tym w okresie tego rzeczywistego sojuszu wielu działaczy będzie przechodziło z obozu czerwonych do brunatnych i odwrotnie. KPD i NSDAP mają ten sam elektorat, obie są partiami rewolucyjnymi, których racja bytu oraz energia tkwią w odrzuceniu modelu kapitalistycznego i demokratycznego.
Najbardziej przykre i przy tym szokujące ustalenie Woltona potwierdza, że dojście Adolfa Hitlera do władzy nie byłoby możliwe, gdyby nie bratobójcza wojna w obozie marksistów. Nienawiść komunistów do umiarkowanych towarzyszy de facto przyczyniła się do sukcesu nazistów:
Osłabiając socjaldemokratów, komuniści działają wyraźnie na korzyść nazistów. Czerwono-brunatne walcowanie w końcu przynosi owoce. W ciągu czterech lat, od 1928 do 1932 roku, socjaldemokraci tracą jedną trzecią wyborców w różnych wyborach, podczas gdy poparcie dla nazistów wzrasta
z 2,6 do aż 33,1 procent i stają się oni pierwszym ugrupowaniem w kraju, a komuniści poprawiają swój wynik z 10,6 do 16,9 procent.
Jak pokazuje historia, do socjalizmu prowadzą różne drogi. Jedni uważali, że urzeczywistni go jedynie międzynarodowa rewolucja proletariatu, czyli mas pracujących, które gremialnie wystąpią przeciwko dawnym panom. Inni z kolei, przywiązani do własnych wspólnot, stwierdzili, że prawdziwy socjalizm zrealizuje się dzięki emancypacji wszystkich warstw narodu. W obu tych przypadkach dominował jednak ten sam kolektywny duch.
Stalinizm, czyli błędy i wypaczenia?
Slavoj Žižek to socjolog i marksista słoweńskiego pochodzenia, który za sprawą swojego charakterystycznego stylu bycia i często nośnych wypowiedzi zrobił dużą karierę w medialnym mainstreamie. Został nawet doceniony przez stronę liberalną, która chętnie promuje go w Internecie, zachwycając się przy tym błyskotliwością niektórych z jego koncepcji. W 2005 roku w tygodniku „Polityka” ukazał się wywiad „Rewolucja u bram”, w którym Žižek wyraził swoją opinię na temat tzw. stalinizmu. Jak to zazwyczaj bywa, zestawił go z narodowym socjalizmem, dla niepoznaki nazywanym nazizmem bądź hitleryzmem.
Na wstępie apoteoza Holocaustu, czyli wydarzenia niepowtarzalnego, które nigdy wcześniej nie miało miejsca w historii ludzkości. Można powiedzieć, że to standard, a właściwie… podwójne standardy. Odnotowuję z kronikarskiego obowiązku:
Nazizm był potworniejszy ze względu na swój stosunek do ludzi. Personifikował winę i obarczał nią Żydów. Żyd był skazany dlatego, że był Żydem. Zbrodnia popełniona na Żydach nie da się z niczym porównać.
W kolejnych zdaniach Žižek wskazuje na zakłamanie tkwiące w systemie sowieckim, tę nieprawdopodobną maskaradę, w której każdy musiał uczestniczyć, chociaż „oficjalne fakty” przeczyły rzeczywistości:
Ale, paradoksalnie, w sensie politycznym hitleryzm był bardziej uczciwy niż stalinizm. Wyrósł z zasady wodzowskiej, z idei władzy absolutnej i ją eksponował. Przywództwo Hitlera było oczywiste. Nikt go nie musiał wybierać i nikt nie mógł go odwołać. Zasadą było posłuszeństwo wodzowi. Natomiast stalinizm wyrósł z zasady demokratycznej. Utrzymał fikcję powszechnych wyborów. Zachował parlament. Cały lud musiał wybierać przywódcę i musiał go kochać. Tę różnicę widać na starych kronikach. Kiedy po przemówieniu wybuchały aplauzy, Hitler ich wysłuchiwał, a Stalin się przyłączał. Hitler stał ponad tłumem, a Stalin stał na czele.
Zwróćmy uwagę na terminologię, którą posługuje się Žižek, żonglując „nazizmami” i „hitleryzmami”, ale bez wskazania pełnej nazwy: NARODOWY SOCJALIZM. Oczywiście można mówić, że nazizm to bardzo przystępny skrót, a każdy i tak wie, o co chodzi, jednak mnie taka argumentacja nie przekonuje. Niestety ten przykład świetnie wpisuje się w opisany przeze mnie trend unikania członu „socjalizm”, który może budzić niewygodne dla lewicy pytania.
Moim zdaniem Žižek celowo zestawia ze sobą nazizm i właśnie stalinizm, a nie np. bolszewizm czy komunizm w najogólniejszym sensie. Taka zagrywka wpisuje się w oklepaną narrację przypisywania znamion totalitaryzmu rządom Stalina przy jednoczesnym rozgrzeszaniu pierwszych lat istnienia Związku Sowieckiego. W takim ujęciu ani Lenin, ani Trocki nie są odpowiedzialni za ten zbrodniczy system. W końcu nie z ich winy rewolucja poszła w niewłaściwym kierunku, ulegając tzw. błędom i wypaczeniom. Na dobrą sprawę to wszystko wina Stalina, czyli… czerwonego faszysty.
Mit stalinizmu jako odrębnego okresu w historii sowieckiej Rosji jest bardzo wygodny, ale i skrajnie nieuczciwy. Owszem, można wskazać konkretne lata, w których ster władzy trzymał Józef Stalin, jednak w tym czasie nie doszło do żadnego magicznego wywrócenia komunizmu do góry nogami, gdzie wszystko poszło nie tak, jak powinno. Był to po prostu bardzo konkretny etap przebiegu rewolucji, i to każdej rewolucji, aby nie było wątpliwości. Po przewrocie i zapanowaniu anarchii zawsze pojawia się ktoś, kto zaprowadza nowe porządki, umacnia system i pozbywa się politycznych oponentów z własnego obozu. Dochodzi wtedy do sytuacji, gdy „rewolucja pożera własne dzieci”, jak to się ironicznie mówi. To nie żadne wypaczenie, a naturalna konsekwencja ideologii, która posiada totalitarne założenia.
Na końcu wypowiedzi Žižka pada fundamentalne stwierdzenie, w którym przyznaje, że to właśnie w stalinizmie (de facto komunizmie, co już wyjaśniłem), a nie w nazizmie wolność człowieka została bardziej zdeptana:
Znane są sceny uchwalania życzeń dla Stalina przez więźniów gułagu. Trudno sobie wyobrazić, żeby naziści pozwolili więźniom Auschwitz uchwalać życzenia dla Hitlera. Hitleryzm część ludzi kompletnie wykluczał – odzierał z wszelkich praw. W stalinizmie każdy musiał mieć swój udział. Każdy go musiał poprzeć – nawet jeżeli był w ostatnim kręgu ofiar tego systemu. W tym sensie stalinizm był większym gwałtem na ludzkiej naturze, bo ofiara musiała być własnym oprawcą.
W narodowym socjalizmie wróg był jasno zdefiniowany i nie trzeba było udawać, że jest inaczej. W komunizmie natomiast ludzie niszczeni przez system musieli go wciąż kochać. Naziści nie wymagali od swoich ofiar stwarzania pozorów – sprawa była jasna. Komuniści natomiast zmuszali do samokrytyki i bycia katem na własnym procesie. W tym sensie, jak przyznaje Žižek, różnica jest niemożliwa do ukrycia.