Skoro jakieś mechanizmy się nie sprawdzają, przepisy są nieżyciowe i głupie, procedury zamiast usprawniać realizację wytyczonych celów, okazują się je hamować – to może by je tak wyeliminować na stałe, a zamiast nich wprowadzić do „normalnego” ustawodawstwa rozwiązania, które okazały się skuteczne w ramach „specustaw”? Może nie od rzeczy byłoby po pomyślnym sfinalizowaniu inwestycji zrobić wsteczny przegląd regulacji, by na przyszłość ułatwić sobie robotę? Nie, wyciąganie takich wniosków jest wręcz surowo wzbronione.
I. Spec-państwo specjalnej troski
Nie da się ukryć – PiS nie jest już tą samą partią, która obejmowała władzę w 2015 r. To nie jest nawet ta sama partia, która wraz z koalicjantami powtórzyła wyborczy sukces w roku 2019. Gdy patrzy się z lotu ptaka na bilans dokonań Zjednoczonej Prawicy, widać, że nad ugrupowaniem tym coraz wyraźniej unosi się duch ogólnej niemożności – czyli tak znienawidzonego przez Naczelnika „imposybilizmu”. Przypomina w tym swego historycznego antenata, czyli Sanację, do której (a raczej do jej wyidealizowanego wizerunku) rządząca ekipa tak lubi się odwoływać. Rządy sanacyjne bowiem podkreślały wprawdzie w swej retoryce konieczność budowania silnego, sprawczego państwa, lecz w praktyce nader często odbijały się od muru wspomnianej niemożności, zaś pojedyncze udane inicjatywy, ze sztandarową Gdynią na czele, nie były w stanie zrównoważyć jego generalnej słabości. Owa słabość – tak wtedy, jak i dziś – wynikała z zaniechania i niedoceniania reform strukturalnych usprawniających funkcjonowanie aparatu państwowego, przeceniano natomiast wagę osobistych przymiotów osób oddelegowywanych na poszczególne stanowiska. Nie sprawdził się Piprztycki? A może on nie z „naszego” rozdania? To wstawmy na jego miejsce Piegłasiewicza – on jest nasz, szczery patriota i ruszy sprawy do przodu. Niestety, okazywało się, że Piegłasiewicz działając w tym samym otoczeniu prawno-instytucjonalnym mimo najszczerszych chęci również nie był w stanie przełamać różnych obiektywnych barier (a czasem okazywał się zwykłym, miałkim karierowiczem i pieczeniarzem z patriotycznymi frazesami na ustach) i wszystko wciąż buksowało w bagnie biurokratycznych procedur i braku decyzyjności. Czasami zirytowany Naczelnik walił pięścią w stół i w imię zwalczania „imposybilizmu” zarządzał nadzwyczajną mobilizację, omijanie, bądź ignorowanie niewygodnych procedur – i czasem nawet, przy bezprzykładnym wysiłku, coś tam faktycznie udawało się osiągnąć. Nie myślano jednak o tym, jak trwale usunąć przeszkody, które przed chwilą trzeba było pokonywać ekwilibrystycznymi skokami przez płotki przeplatanymi slalomem między tyczkami.