Nic nie może wiecznie trwać. Nieustanne konflikty w Zjednoczonej Prawicy, najczęściej wywoływane postawą Jarosława Gowina, muszą się kiedyś skończyć. Wicepremier z Porozumienia, jeśli ma w planach opuszczenie obozu rządzącego, ma ostatnią szansę, żeby to zrobić. Chyba że sam zostanie wyrzucony, na co może czekać.
Pamiętam doskonale, jak wyglądał konflikt Jarosława Gowina z Donaldem Tuskiem. Przepychanki trwały dobrych kilka miesięcy. Początkowo Gowin został usunięty z rządu, później starał się działać w obrębie partii, wystartował nawet na przewodniczącego PO, aby po przegranych wyborach opuścić ugrupowanie. Wówczas miał za sobą grupę konserwatywnych posłów PO, którzy nie chcieli dalej uczestniczyć w projekcie zmierzającym w kierunku lewicy. Gowin dobrze oszacował czas i moment odejścia. Opuszczał PO jako polityk, który przeciwstawił się liderowi, uważał, że ma rację i mógł rozmawiać z największą wówczas partią opozycyjną, którą było Prawo i Sprawiedliwość. Mało kto też pewnie pamięta, że w 2014 roku Gowin został przewodniczącym klubu parlamentarnego Zjednoczonej Prawicy, składającego się z posłów Polski Razem oraz Solidarnej Polski, co tylko dodawało mu siły politycznej i znaczenia.