Kiedy czytam sformułowanie „ukraińscy Polacy” – szlag mnie trafia, włos się jeży na głowie, a w kieszeni nóż się otwiera. Dla MSZ RP istnieją „ukraińscy Polacy”. Otóż nie – nie ma „ukraińskich Polaków”, podobnie jak za czasów Związku Sowieckiego nie było „radzieckich Polaków”.
Kiedy czytamy oficjalny komunikat, informujący o wizycie wiceministra spraw zagranicznych RP Marcina Przydacza na Ukrainie, trudno uniknąć skojarzenia z pewnym dowcipem z czasów PRL-u. Żart traktuje o wizycie Wojciecha Jaruzelskiego w Moskwie i jest tak ostry, że… aż wstyd go przytoczyć.
Od 15 do 18 lipca wiceminister spraw zagranicznych RP Marcin Przydacz przebywał na Ukrainie. Biuro rzecznika prasowego polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych opublikowało obszerny komunikat, z którego dowiadujemy się, że wizyta „obejmowała konsultacje polityczne z wiceministrem spraw zagranicznych Ukrainy Wasylem Bodnarem, rozmowę z wiceszefem Biura Prezydenta Ukrainy Andrijem Sybihą, spotkania z szefem misji SMM OBWE na Ukrainie, ambasadorem Yaşarem H. Cevikiem oraz szefem ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Antonem Drobowyczem, a także wyjazd do obwodu ługańskiego i na linię kontaktową w obszarze objętym konfliktem w Donbasie”.
Na Ukrainie Przydacz odebrał podziękowania „za przekazanie przez Polskę szczepionek przeciw Covid-19 członkom Specjalnej Misji Monitorującej na Donbasie”. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że Polska takie szczepionki przekazała – oczywiście bezpłatnie, na koszt polskiego podatnika. Bo przecież kto bogatemu zabroni? „Wiceminister Przydacz zadeklarował utrzymanie polskiego zaangażowania w ramach misji w postaci kontyngentu ludzkiego i wsparcia politycznego” – czytamy w komunikacie dalej. Czyli pełne wsparcie materialne i polityczne Polski dla Ukrainy pozostaje wzorcem z Sevres dla naszej polityki wschodniej.