Zjawisko „płonących lasów” w Australii to jeden z ostatnich tematów poruszonych przeze mnie w Teorii Spisku przed „pandemią”. Nikt do tej pory nie zwracał na nie szczególnej uwagi ze względu na występującą tu sezonowość i powtarzalność oprócz odpowiednich służb, rzecz jasna, oraz okolicznych mieszkańców zastanawiających się, czy strażacy zdołają opanować żywioł, zanim ten zacznie szkodzić uprawom i zagrażać budynkom mieszkalnym i gospodarczym. Jednak „światowej media” na usługach tzw. elit, równie jak owe media „światowe”, postanowiły z banalnego, sezonowego, choć bez wątpienie groźnego dla Australijczyków mieszkających w pobliżu płonących drzew i zarośli, wydarzenia zrobić ogólnoświatowego newsa oraz „niezbity” dowód na to, że świat stoi na krawędzi przepaści – „dziś płonie Australia, jutro cały świat”. Taki był przekaz dnia, zanim jednej sezonowej przypadłości nie zastąpiła, w roli straszaka i forpoczty apokalipsy, inna: infekcje przefasonowane za pomocą propagandy medialnej na pandemię, siejącą spustoszenie na całej kuli ziemskiej.
Powrót do starych pogróżek
Obecnie w mediach mainstreamu nastąpił powrót samograja katastrofy klimatycznej, która od kilku już dekad pełni rolę dyżurnego jeźdźca apokalipsy. Comeback nie powinien dziwić. W mantrę ocieplenia klimatu nie po to zainwestowano tak dużo sił i środków, aby teraz porzucić ją i to z dnia na dzień. Tym bardziej że stara śpiewka zupełnie nieźle komponuje się z nową psychozą sanitaryzmu. Już na początku pojawienia się kowida w przestrzeni publicznej jako problemu numer jeden – deklasującego, co do tej pory wydawało się niepodobieństwem, zmiany pogodowe i wybuch III wojny światowej na Bliskim Wschodzie (pamiętają Państwo, tą przepowiednią też epatowano przez czas jakiś) – zaczęły powstawać teorie o tym, że zmiany klimatu, ocieplenie, mogły mieć wpływ jeśli nie na powstanie nowego wirusa, to na jego szybkie rozprzestrzenianie się po świecie. Kto wie, czy za jakiś czas nie zaczną przemykać, zrazu nieśmiało, a później coraz odważniej koncepty dowodzące, że kowid i to, przed czym przestrzega słynna młoda Szwedka, to jedna rodzina. Zabójcza, co oczywiste. Już teraz informacje typu: „kowid groźniejszy niż myślano”, przeplatają się z wieściami o „niespotykanych upałach” oraz o tym, że „pogoda oszalała”, na co dowodem są powodzie w Niemczech.
Podtopienia na Zachodzie oraz w wielu innych częściach świata o tej porze roku były, odkąd sięgnę pamięcią. Jednak w czasach, gdy u nas panował komunizm, za gwałtowne przybieranie rzek po wiosenno-letnich ulewach odpowiedzialny był kapitalizm. Dlatego w krajach demokracji ludowej ze Związkiem Radzieckim na czele powodzi nie było. Podobnie jak innych klęsk naturalnych i nienaturalnych. Ale system radosny upadł. Teraz winę za różne perturbacje pogodowe ponosi ocieplenie, będące zresztą efektem kapitalistycznej eksploatacji zasobów Matki Ziemi.
O zmianach klimatu pisałem wielokrotnie. Zresztą Czytelnik „Warszawskiej Gazety” problem zna dobrze również z innych źródeł, jest ich zatrzęsienie. Przypomnijmy garść podstawowych faktów.