Kiedy w czasie służby w ATA Anna Leska nie mogła latać, paliła papierosa za papierosem, grała w brydża i przeklinała swoje karty. Uchodziła za małomówną i „wycofaną”, a o wojennych przeżyciach zwyczajnie nie opowiadała. Może szkoda, bo nawet pomijając czasy wojny, miałaby o czym mówić.
Samoloty używane przez RAF Royal Air Force Królewskie Siły Powietrzne, w czasie bitwy o Anglię miały identyczne tablice rozdzielcze – wysokościomierz, prędkościomierz, żyroskop, wariometr, chyłomierz i sztuczny horyzont. Dla pilotów, którzy nimi latali – prosta sprawa. Rzecz jednak w tym, że zanim uzbrojone po zęby wzbiły się w niebo, takim wyprodukowanym samolotem trzeba było przylecieć z fabryki do jednostki wojskowej. Zajmowała się tym specjalna jednostka – Air Transport Auxiliary, w skrócie ATA, służba pomocnicza. Pomocnicza, ale niełatwa.
Po pierwsze, Lotnicy ATA, transportując samoloty, latali maszynami nieuzbrojonymi i pozbawionymi aparatury radiowej. Piloci nie dostawali komunikatów pogodowych, nie mogli skontaktować się z najbliższą bazą czy stacją meteorologiczną, ani skorzystać z naprowadzania wiązką radiową. W razie ataku Niemców pilot ATA był bez szans.