Polacy wracają z emigracji! Konkretnie jeden – Donald Tusk, który łaskawie zgodził się objąć przywództwo w zdychającej Platformie i przywrócić ją do sił witalnych, najpewniej metodą galwanizacji. Pytanie na dziś: czy Tusk stanie się doktorem Frankensteinem, zdolnym tchnąć życie w tego politycznego trupa? Wyobraźmy sobie tę scenę: komnata w wieży ponurego zamczyska, Platforma leży rozciągnięta na żelaznym łożu, podłączonym do ogromnych butli lejdejskich, wokół krząta się wierny Igor – Borys Budka, w górze szaleją błyskawice, a Tusk wznosi twarz ku niebu i drze się desperacko: żyj, kuhhhwa, ŻYJ!!!
Powyższe skojarzenie przyszło mi do głowy po inauguracyjnym przemówieniu Tuska. Otóż, sprawiało ono wrażenie, jakby nowo-stary lider PO próbował wskrzesić polityczną scenę nawet nie z 2015, ale wręcz z 2011 r. i ówczesnej kampanii parlamentarnej, opierającej się na straszeniu PiS-em i jego wyborcami (pamiętny spot: „Oni pójdą na wybory – a ty?”). Powróciliśmy więc do manichejskiego podziału: my – dobro, oni – zło, hurr durr. W ogóle cały ten powrót Tuska jakiś nie taki. Miał wjechać triumfalnie na białym Timmermansie (© Rafał Ziemkiewicz), a wyszedł powrót na zabiedzonej chabecie, czyli Borysie Budce.