Jeżeli liberałowie, lewactwo i reżimowe media na serio wrzeszczą o konieczności „zatrzymania brunatnych sił w Europie”, to przede wszystkim powinni zaprotestować przeciwko brunatnym rządom Tuska. Areszt wydobywczy ks. Michała Olszewskiego podobnie jak siłowe przejęcie mediów publicznych, zamach na prokuraturę, wtargnięcie policji do Pałacu Prezydenckiego, aresztowania posłów opozycji czy napad na Krajową Radę sądownictwa z pruciem szaf pancernych i wynoszeniem dokumentów, to działania, które ewidentnie mają na celu zastraszenie nie tylko opozycji, ale i społeczeństwa.
Trzy skandaliczne wydarzenia zbulwersowały w ostatnim czasie tę myśląca część polskiego społeczeństwa, która z coraz większym przerażeniem obserwuje poczynania Tuska i jego pomagierów. Pierwsza sprawa to usunięcie z wystawy w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku św. o. Maksymiliana Kolbe, rtm. Witolda Pileckiego i błogosławionej rodziny Ulmów. Druga, to ujawnienie szykan, bluzgów, szyderstw, a nawet tortur, jakim został poddany przez „Bodnarowców” przetrzymywany w areszcie śledczym ks. Michał Olszewski. Wydawałoby się, że oba wydarzenia dotyczą zupełnie innych obszarów, bo przecież w pierwszym przypadku chodzi o zakłamywanie historii, a w drugim o skandaliczne działania aparatu represji. Jednak obie sprawy łączy coś, co ja nazwałbym typowymi objawami zwiastującymi narodziny bezwzględnego brunatnego reżimu w Polsce pod rządami Tuska i „koalicji 13 grudnia”. Celowo pomijam temat wizyty kanclerza Scholza w Warszawie i witającego go w pozycji na klęczkach Tuska, bo temat zasługuje na oddzielny tekst.
W pierwszej skandalicznej sprawie, o wiele bardziej bulwersujące niż usuniecie z ekspozycji polskich bohaterów okazało się uzasadnienie tej decyzji. Pełniący obowiązki dyrektora Muzeum prof. Rafał Wnuk na antenie Radia Gdańsk powiedział: „Wyobraźmy sobie bitwę pod Grunwaldem, gdzie miłośnik jakichś kreskówek wrzuca Supermana albo Hołd Pruski, gdzie ktoś namalowuje Myszkę Miki, bo uważa, że Myszka Miki powinna pasować. Tego typu działania mamy na tejże wystawie i tak, potwierdzam, tego rodzaju Myszki Miki, tego rodzaju Supermeny będziemy starali się z całej opowieści wyczyścić”. Już za te słowa Rafał Wnuk powinien zostać wyrzucony z Muzeum na zbity pysk, a w normalnym społeczeństwie bałby się wyjść z domu w obawie, że pierwszy napotkany Polak napluje mu w gębę. Porównywania polskich bohaterów narodowych, świętych i błogosławionych do Myszki Miki i Supermena mogła się dopuścić tylko wyjątkowa kanalia. Oczywiście na łamach „Gazety Wyborczej” decyzji dyrekcji Muzeum II Wojny Światowej bronił poprzedni dyrektor Muzeum Paweł Machcewicz usunięty w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy. Według niego: „Dodanie rodziny Ulmów do tej opowieści w formie, w jakiej zrobiła to dyrekcja mianowana przez polityków PiS, fałszuje rzeczywistość historyczną. Sam tytuł tej instalacji „Polacy wobec Zagłady” ma za zadanie przekazać, że ogromna większość Polaków pomagała Żydom i była gotowa dla nich do ogromnych poświęceń, łącznie z ofiarą życia. A jak dowiodły badania, szczególnie prowadzone w ciągu ostatnich dwudziestu paru lat, ci, którzy pomagali, stanowili garstkę”.
W okupowanej Polsce za pomoc Żydom Niemcy zamordowali około tysiąca Polaków. Z kolei w okupowanej Polsce Holokaust według Muzeum Historii Żydów Polskich „POLIN” przeżyło około 200 tys. Żydów. Ani jeden z nich nie mógłby ocaleć bez pomocy przynajmniej kilku Polaków. Tak więc nawet według żydowskiego muzeum pomagający na pewno nie stanowili „garstki”, jak twierdzi Machcewicz. Oczywiście według niego św. Maksymilian Kolbe, który oddał życie za innego więźnia, słusznie został usunięty z ekspozycji, ponieważ „był antysemitą”.
Ta próba marginalizowania i usuwania w cień polskich bohaterów to nie jest przypadek wynikający z niekompetencji czy braku wiedzy ludzi, których ponownie przywrócono do kierowania Muzeum II Wojny światowej. To jest z premedytacją prowadzona zakłamana niemiecka polityka historyczna. Nawet część polityków „koalicji 13 grudnia” potępiła usunięcie z wystawy polskich bohaterów, ale zastrzegając, że Tusk na pewnonie ma z tym nic wspólnego. Dlatego przypominam, że Paweł Machcewicz,dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w latach 2008-2017 był również w latach 2008-2014 głównym doradcą premiera Tuska i wiadomo, że łączy ich bliska znajomość. Można zatem wysunąć twierdzenie graniczące z pewnością, że to sam Tusk zlecił swoim zaufanym historykom-cynglom prowadzenia antypolskiej polityki historycznej zgodnie z oczekiwaniami jego niemieckich mocodawców. Niemcy, w przeciwieństwie do Polaków, musieli swoich bohaterów „wystrugać z banana”, bo jak wiadomo, żadnego znaczącego antyhitlerowskiego ruchu oporu w III Rzeszy nie było. Na pierwszego wypromowano wykonawcę nieudanego zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu, płk. Clausa von Stauffenberga. Problem w tym, że do próby zamachu doszło 20 lipca 1944 r., czyli niemal półtora roku po klęsce Hitlera pod Stalingradem i półtora miesiąca po lądowaniu aliantów w Normandii. Wiadomo już było, że koniec III Rzeszy jest bliski, a więc grupa spiskowców postanowiła ratować własną skórę i po zabiciu Hitlera powołać rząd, który dogada się z aliantami. Wśród sformułowanych wcześniej żądań, które chcieli przekazać aliantom po udanym zamachu, było przywrócenie granic Niemiec z 1914 r. z Belgią, Francją i Polską oraz zakończenie wojny tak, aby Niemcy nie płaciły reparacji. Tak naprawdę Stauffenberg był rasistą, antysemitą i wielkim zwolennikiem Hitlera. Brał udział w napaści na Polskę, a w liście z okupowanej Polski do swojej żony Niny pisał: „Miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Naród, który aby się dobrze czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga. Tysiące jeńców przyczynią się na pewno do rozwoju naszego rolnictwa. Niemcy mogą wyciągnąć z tego korzyści, bo oni są pilni, pracowici i niewymagający.”
Tak oto prezentuje się najbardziej znany i rozpoznawalny „niemiecki bohater i antyfaszysta”. A co z antyhitlerowskim ruchem oporu? Tu też Niemcy stanęli na wysokości zadania i wykreowali coś z niczego. Do rozmiarów wielkiego ruchu oporu napompowali organizację „Biała Róża”, założoną przez rodzeństwo Hansa i Sophie Scholl,studentów medycyny z Monachium.W dzisiejszych Niemczech blisko 200 szkół nosi imię tego rodzeństwa. Nie tylko w Niemczech, ale i Europie organizowane są liczne wystawy i sympozja poświęcone dziejom organizacji „Biała Róża”. Tymczasem „Biała Róża” nie stanowiła żadnej wielkiej organizacji. Była to zaledwie pięcioosobowa grupka zaprzyjaźnionych studentów z ich opiekunem prof. Kurtem Huberem. Ich działalność zakończyła się po tym, jak podczas rozrzucania ulotek na uczelni przyłapał ich woźny i zaprowadził do rektoratu. W pokazowych procesach skazano ich na ścięcie gilotyną. Mamy więc do czynienia z wielką tragedią młodych ludzi, ale rozdmuchiwanie ich działalności przez państwo niemieckie do rozmiarów wielkiego antyhitlerowskiego ruchu oporu to cyniczny taniec na ich grobach. Oni nie byli jednymi z wielu, ale zaledwie kilkuosobową grupką pośród milionów wielbicieli Hitlera w III Rzeszy. Jak więc widzimy, w Polsce Tuska prowadzona jest operacja zupełnie odwrotna niż w Niemczech. W ramach kłamliwej niemieckiej polityki historycznej Niemiec dochodzi do marginalizowania i znieważenia polskich bohaterów narodowych oraz plucia na naszych przodków, którzy mieli odwagę ratować przed zagładą swoich żydowskich sąsiadów.
A teraz druga sprawa, czyli haniebny sposób, w jaki „Bodnarowcy” potraktowali ks. Michała Olszewskiego. Szyderstwa, szykany i traktowanie, które zarówno ONZ, jak i Europejska Komisja i Trybunał Człowieka definiują jako tortury. Nie będę przypominał szczegółowo wielokrotnie cytowanego przez wiele prawicowych mediów katalogu szykan i tortur, jakim poddany został trzymany w areszcie wydobywczym kapłan. Chodzi o: długotrwałą odmowę podania jedzenia, odmowę właściwej higieny i całkowitą izolację. Jeżeli liberałowie, lewactwo i reżimowe media na serio wrzeszczą o konieczności „zatrzymania brunatnych sił w Europie”, to przede wszystkim powinni zaprotestować przeciwko brunatnym rządom Tuska. Areszt wydobywczy ks. Michała Olszewskiego podobnie jak siłowe przejęcie mediów publicznych, zamach na prokuraturę, wtargnięcie policji do Pałacu Prezydenckiego, aresztowania posłów opozycji czy napad na Krajową Radę Sądownictwa z pruciem szaf pancernych i wynoszeniem dokumentów, to działania, które ewidentnie mają na celu zastraszenie nie tylko opozycji, ale i społeczeństwa. W Polsce Tuska tak jak w III Rzeszy Hitlera, wszystko zmierza ku głównemu celowi, jakim jest likwidacja opozycji i zakneblowanie krytycznych wobec brunatnej dyktatury mediów. Nie możemy liczyć na żadną pomoc z zewnątrz. Zapewne przy najbliższej okazji Niemka, Ursula von der Leyen, tak jak podczas niedawnego Kongresu Europejskiej Partii Ludowej w Bukareszcie wskaże Tuska palcem i powtórzy: „Jesteśmy z niego dumni, bo przywrócił w Polsce praworządność”. Co można powiedzieć o Bodnarze? No cóż, każdy Hitler musi mieć swojego Himmlera, a każdy Stalin swojego Berię. Oni mieli swoich, Tusk ma Bodnara, który w podskokach spełnia każde jego żądanie i dlatego niemal na każdej konferencji prasowej jest przez niego chwalony jako „wzorzec praworządności”. Dzisiaj zamiast mówić o brutalizacji, mówmy raczej o brunatyzacji polskiej polityki według starej, dostosowanej do nowych czasów niemieckiej szkoły. Zarówno skandal w Muzeum II Wojny Światowej, jak i haniebne potraktowanie ks. Michała Olszewskiego wpisują się w tę strategię. Tuskowi i jego szemranej bandzie możemy powiedzieć jedno: Nie będziecie rządzić wiecznie. Wcześniej czy później przyjdzie dzień zapłaty.