Nie zapomnę, kiedy w grudniu 2016 brylujący w mediach, przewodniczący tzw. Komitetu Obrony Demokracji, Mateusz Kijowski, zapowiadał, że już niedługo Jarosław Kaczyński sam poprosi go o spotkanie, by negocjować warunki oddania władzy. Czyż może być lepszy przykład na prawdziwość tezy, że „pycha kroczy przed upadkiem”? Bo gdzie dzisiaj jest Kaczyński a gdzie Kijowski?
Niektóre postacie, w gwiazdozbiorach wielkiej i mniejszej polityki, przypominają supernowe, błyskawicznie rozjarzające się do ogromnych rozmiarów, zaraz potem gasnące, aż wreszcie znikające bez śladu. Państwo mogą już dzisiaj niedokładnie pamiętać, kim był Mateusz Kijowski, gdyż jego kariera jest przykładem supernowej. A przecież tzw. Komitet Obrony Demokracji, któremu Kijowski przewodniczył, to była cztery-pięć lat temu poważna siła polityczna. Może nie tyle w polityce realnej, ale z całą pewnością w kształtowanym przez media przekonaniu Polaków. Demonstracje KOD-u gromadziły tysięczne tłumy i chociaż nie było to nigdy ćwierć miliona, jak podawały zakłamywane i fałszowane dane warszawskiego Ratusza, to na pewno największe demonstracje mobilizowały ponad sześćdziesiąt tysięcy. Wszystkimi akcjami KOD dowodził Kijowski, który z organizatora internetowych grup dyskusyjnych, skierowanych przeciw PiS, stał się największego formatu gwiazdą medialną i znaczącym aktorem na scenie politycznej. Wywiady w prasie i telewizji, okładki gazet, notowania w badaniach opinii publicznej, spotkania ze wszystkimi politykami opozycji, przebiegające w, wydawałoby się, zażyłej atmosferze – to wszystko nagle stało się jego udziałem. Objawił się również jako wodzirej i ludowy przywódca. Kijowski – organizator i twarz manifestacji KOD-u – zapraszał na nie opozycyjnych polityków. Potem fotografował się, stojąc wśród przywódców partyjnych, jako centralna postać. Takie chyba było wyobrażenie Kijowskiego o przyszłości polskiej polityki. Partie opozycyjne miały być sojusznikami w ramach jakiegoś rodzaju koalicji, a nad wszystkimi tymi partiami miał sprawować pieczę i kontrolę „społeczny ruch”, prowadzony przez Kijowskiego z samym Kijowskim jako nie tylko akceleratorem politycznej aktywności, ale i przewodnikiem duchowym i ideowym oraz arbitrem wszelkich konfliktów. Sytuacja miała przypominać epokę Akcji Wyborczej Solidarność, w której ponad licznymi partiami i środowiskami stał bezpartyjny działacz związkowy Marian Krzaklewski.